Strony

wtorek, 3 stycznia 2017

Recenzja filmu "Recepta na klęskę" w reżyserii Johna Webstera.

Szczycimy się inteligencją. Umiemy planować na przyszłość. Rozumiemy, że działania mają konsekwencje i nigdy nie bylibyśmy tak głupi, żeby odciąć gałąź, na której siedzimy. Oczywiście, to tylko teoria, a do tego z przeszłości. Ten materiał dotyczy przyszłości i odwiecznego pytania "Dlaczego tak jest, że nawet kiedy dokładnie wiem co powinienem robić, postępuję kompletnie na odwrót?"
Tymi słowami zaczyna się film "Recepta na klęskę". Jest to produkcja dokumentująca próby życia na "diecie bezolejowej" podjęte przez samego reżysera. John Webster, uświadomił sobie jak duży ślad węglowy zostawia prowadząc wraz z rodziną zupełnie zwyczajne życie i postanowił przez rok żyć jak najekologiczniej. Chciał zarazić tym swoją żonę oraz dwójkę małych dzieci. Czy mu się to udało?

Mógłbyś powiedzieć, że byliśmy beztrosko szczęśliwi. Prowadziliśmy zwyczajne życie na spokojnych przedmieściach w Finlandii. Rano zawoziliśmy dzieci do szkoły, a wieczorami robiliśmy zakupy w lokalnym supermarkecie. W weekendy motorówka pomagała nam dostać się do wypoczynkowego domku na wsi. Mieliśmy tam generator prądu, więc nie opuściliśmy żadnego odcinka ulubionego serialu. Jako rodzina anglo-fińska obchodziliśmy Boże Narodzenie dwa razy. Na wakacje lataliśmy do jakiegoś ciepłego kraju na południu...
Jakże to miałoby szkodzić światu? My jedynie staraliśmy się być szczęśliwi... Lecz kogo oszukiwałem? Co powiem dzieciom, gdy dorosną? Że ja nie ponoszę odpowiedzialności za zmiany klimatu? Że nigdy nie korzystałem z ropy naftowej, gazu i węgla? To nie tak, że nie wiedziałem, jaki mają wpływ na planetę? Co ja zrobiłem w tej sprawie?
Przedstawiając i zabawnie obrazując sześć recept na klęskę reżyser zdemaskował to, co stoi za naszymi zachowaniami. Nazwanie problemów i powodów, dla którego ludziom trudno zrezygnować z wygód współczesnego świata okazało się w moim odczuciu nader trafne. Przygotowanie się do eksperymentu, zbadanie o ile mniej ta czteroosobowa rodzina zaszkodziła światu, powadzenie konsekwentnych statystyk i obliczeń było imponujące, a przy tym zostało fantastycznie zobrazowane. 

Dziwne było dla mnie zaangażowanie rodziny. Mali chłopcy właściwie bezproblemowo podeszli do zmian. Przyjęli je jako coś koniecznego, podeszli do sprawy z humorem i dalej, jak to dzieci, beztrosko cieszyli się życiem. Byli też niezwykle spostrzegawczy: "Tato, twoja kamera też jest z plastiku! Nie możesz jej używać". Żona natomiast, choć zdawała się rozumieć wagę problemu, całą sobą opierała się przed zmianą. Nie podzielała entuzjazmu męża, do wprowadzanych innowacji podchodziła z dystansem. Niektóre działania (jak na przykład niesienie w ręku nieopakowanej wielkiej rolki czystego papieru toaletowego) wydawały jej się upokarzające. Zdawała się być wiecznie naburmuszona, a czasem działała na przekór. Uświadomiło mi to, jak ważne i cenne jest życie z człowiekiem, który podziela te same wartości.

Zasmuciło i rozczarowało mnie również, iż mimo że na początku rodzina zrezygnowała z samochodu oraz motorówki (chodzili, jeździli na rowerach, korzystali z komunikacji publicznej i wiosłowali) i nie wyglądało na to, żeby było to jakoś wybitnie uciążliwe, w końcu zakupili nowe wehikuły na "biodiesel" (mam wielkie wątpliwości co do ekologiczności tego wytworu). Część podejmowanych działań (jak na przykład wyrzucenie na raz plastikowych rzeczy z domu, próba przekonania chłopców, by nie wieszali na choince ulubionych klocków lego, które i tak mieli lub zakupienie kaloryfera na prąd) zaskoczyło mnie i wydawało się bezsensowne.

Zastanawiam się, czy powodem niezadowolenia żony i trwania przy starych nawykach nie było to, że zmiany wprowadzone w życie tej rodziny były zbyt szybkie i diametralne. Czy jeśli eksperyment nie byłby prowadzony przez kilka lat, a kolejne innowacje i nawyki wprowadzane nie na raz, ale na przykład konsekwentnie co miesiąc, na twarzach małżonków nie byłoby więcej radości? Z drugiej strony sama rozumiejąc wagę problemu, wolałabym nie czekać. Czy brakowało tam serdecznej rozmowy, prób zrozumienia swoich potrzeb i oczekiwań, wreszcie otwartości na zmianę i wzajemnego wsparcia czy czegoś innego - trudno powiedzieć.

Mimo wszystko bardzo polecam ten film. Może niejednoznacznie pozytywny, ale na pewno autentyczny i inspirujący! Warto obejrzeć, a potem zastanowić się, co można zrobić samemu i pójść za tym głosem.

2 komentarze:

  1. Wpis bardzo zachęcił mnie do obejrzenia tego filmu lecz nie wiem gdzie mogę go zobaczyć. Mogę liczyć na małą podpowiedź? Dziękuję A

    OdpowiedzUsuń