Gosia Budzyń, mama trójki dzieci (w tym bliźniąt) stara się prowadzić ekologiczny dom. Niedawno podzieliła się ze mną opowieściami o swojej codzienności i marzeniach. Zapraszam na wywiad!
Czym jest dla Ciebie ekologia? Jak rozumiesz to pojęcie?
Staram się korzystać z zasobów świata w taki sposób, żeby jak najmniej mu szkodzić. Nie produkować bezsensownej góry śmieci. Nie niszczyć naturalnej zdolności natury do regeneracji. Z wieloma rzeczami przyroda sama sobie radziła, póki człowiek swoim wygodnictwem nie zachwiał równowagi.
Co spowodowało, że postanowiliście żyć ekologicznie?
W sumie to nasze przejście na eko było długim procesem. Nie wiem, czy gdybym się porwała na wszystko na raz, wytrwałabym w tym dalej.
Zaczęło się od pieluch wielorazowych. Wiesz, ile jednorazówek potrafią zużyć bliźnięta w pierwszych tygodniach? Policzyłam to, kiedy chłopcy mieli 3 miesiące i ciągłe problemy ze skórą. Wyszło mi około 200 sztuk miesięcznie. Zaczęłam wtedy poważniej myśleć o wielorazówkach. Pamiętałam, że kiedy córka była jeszcze w wieku pieluchowym interesowałam się tematem, ale wtedy cena około 1500 złotych za zestaw skutecznie mnie odstraszyła. Tym razem miałam na szczęście koleżankę, która wciągnęła mnie w ten świat. I poszło lawinowo. Zaczęłam odkrywać ze eko to nie tylko zdrowiej, ale często taniej i...ładniej (kto używał wielopieluch lub wielopodpasek ten wie).
Tak jak już wspomniałam, był to proces. Każdy etap zmian wnosił w nasze życie kolejne korzyści. Wielopieluchy poprawiły kwestię finansów i dały spokój, że skóra u dzieci ma się dobrze. Potem stwierdziłam, że skoro dzieciom to służy, może i ja spróbuję? Znów ten sam zestaw korzyści. Następnie pozbyłam się z domu chemii do sprzątania i nagle zaczęło się cofać AZS u córki. I tak stopniowo doszliśmy do etapu, w którym jesteśmy i nie zamierzamy na tym poprzestać.
Bliźnięta skłoniły Cię do ekologicznych wyborów! To na swój sposób wyjątkowe i pewnie nie było łatwo. Wyobrażam sobie, że jak każda mama byłaś zmęczona i przepracowana. Jak sobie z tym radziłaś i co sprawiło, że się nie poddałaś?
Szczerze to nie wiem, jak to wygląda z jednym dzieckiem. Może dlatego nie było mi aż tak ciężko, bo nie miałam punktu odniesienia. Kiedy zaczynałam przygodę z wielorazowymi pieluchami, usłyszałam od koleżanki „Musisz się zastanowić, czy jesteś bardziej oszczędna, czy leniwa”. Chyba byłam bardziej oszczędna.
Wspominasz, że ekologiczny styl wkraczał powoli w Wasze życie? Czy było coś rewolucyjnego, przełomowego?
Najbardziej rewolucyjna w ostatnim czasie była przeprowadzka na wieś. I chyba najtrudniejsza ze względu na to, że zamieszkałam z rodzicami, którzy w wielu kwestiach się ze mną nie zgadzają.
Co się zmieniło w związku z nią? Nie mam tu telewizora (i jakoś nie odczuwam jego braku). W końcu też planuję zakupy od A do Z, bo nie mam możliwości załatwić ich przy okazji.
Jak się przemieszczacie?
Brak prawa jazdy i samochodu był moim "kompleksem" przez kilka lat. Dopiero po przeczytaniu jednego wywiadu na twoim blogu zrozumiałam, że to nie jest mój problem. To nie mój problem, że świat pędzi takim tempem, że większość osób nie ogląda się na straty środowiska płynące z transportu. To nie ja mam problem dlatego, że go nie mam. Problem mają ci, którzy nie wyobrażają sobie inaczej.
Mieszkając w mieście przez 5 lat chodziliśmy tylko pieszo. Cóż... Czasami było ciężko, zwłaszcza, gdy zimą trzeba było wstać o 4.30, żeby zdążyć do pracy (45 minut spaceru) lub wrócić z pracy po 23. Na wsi nadal chodzę głównie pieszo.
Jak radzicie sobie ze sprawunkami?
Zakupy? Całe szczęście trafiły nam się bliźnięta to i wózek mamy pakowny. W mieście wybieraliśmy jeden dzień, gdy oboje z K. byliśmy w domu. I z całą rodziną szliśmy na bazarek oraz do okolicznych sklepów. To, czego potrzebowaliśmy w większej ilości, a mogliśmy przechować (na przykład ziemniaki), staraliśmy się zamówić z dostawą pod dom. Zwykle sprzedawcy z bazarku widząc naszą ekipę i słysząc ilość, nie mieli z tym problemu. Drobne zakupy załatwiał warzywniak pod blokiem lub, częściej, panie które stały z kilkoma rzeczami pod marketem. Zawsze ciekawy pomysł na obiad się znalazł.
Na wsi zakupy robimy raz w tygodniu na trzy rodziny, więc korzystamy z samochodu.
Czyli po przeprowadzce na wieś zdecydowaliście na samochód? Jak często z niego korzystacie (na jakie odległości, do jakich aktywności)?
Niestety tu gdzie teraz mieszkam, nie dałabym rady bez samochodu. Jednak nie mamy własnego. Korzystam przy okazji. Mama, jadąc do pracy podwozi moją córkę do szkoły. Wspólnie robimy zakupy — raz w tygodniu dla 9 osób. Nie są to duże odległości (około 5 km w jedną stronę), jednak ilości wymuszają na nas korzystanie z auta.
Co jecie? Kupujecie produkty ekologiczne?
Ekożywność to dla mnie nie ten poziom cenowy. Ogólnie dość sceptycznie podchodziliśmy też do wszelkich superfoods. Nasze własne „podwórko” jest niesamowicie bogate w nasze rodzime cuda: siemię lniane, kasze, jarmuż itd. Wole przejść się na bazarek i „patrzeć na ręce”. Od razu widać kto ma swoje warzywa, a kto przywozi z giełdy. Robienia lokalnych zakupów trzeba się nauczyć, wiedzieć na co patrzeć i na co być wyczulonym.
To na co zwracać uwagę?
Przede wszystkim patrzeć. Na to, co kupujemy i na ręce sprzedawcy. Jeśli widzę stoisko z pełnym wyborem od ziemniaków po pomidory, to na 99% wszystko przyjechało z giełdy, czyli nie wiadomo skąd. Gospodarstwa raczej są skupione na jednym, dwóch produktach. Może nie jest to od razu eko, ale przynajmniej wiem, że nie przejechało pół Polski. Najlepsza włoszczyzna to zawsze ta od starszej pani, która siedzi gdzieś w szarym końcu targowiska z kilkoma koślawymi pęczkami. Bo to z jej ogródka. A ręce? Bo po nich widać, kto przy tym pracował w ziemi, a kto tylko wrzucił skrzynki na samochód.... Dobrze też popytać, jeśli jest możliwość sąsiadów (zwłaszcza tych starszych). Przed samą wyprowadzką dowiedziałam się na przykład o drugim targowisku, gdzie wystawiali się sami rolnicy.
Warzywa warzywami, a inne produkty?
Mieszkając w mieście nie jadłam jajek (chyba że odwiedziła mnie rodzina z dostawą). Zakładając, że do jajecznicy musiałabym dla każdego liczyć 2 sztuki, to na śniadanie mam już 10 jaj. Przy cenach z prawdziwie wolnego chowu.... Zawał dla portfela! Za to sukcesem było dla nas znalezienie osoby, która dostarczała nam prawdziwe mleko w naszych szklanych butelkach pod drzwi. Dzięki temu nawet mając chore dzieci mogłam mieć własny pyszny ser.
Na wsi odwrotnie. Rezygnuję z mleka na rzecz jajek. Niestety, ale polska wieś, zwłaszcza tu gdzie jestem, zaczyna powoli umierać i nie zobaczysz tak szybko krowy. Za to kurki mamy własne.
Przed wywiadem wspominałaś, że od niedawna stołujecie się po wegetariańsku. Co Was do tego skłoniło? Jakie dostrzegasz tego zalety, a co bywa problematyczne?
Stołujemy to duże słowo. Ja gotuję wegetariańsko, ale moja mama i tak podrzuca nam tradycyjne obiady. I tu wygrywa moja oszczędność oraz niechęć do marnowania, bo i tak dojadam po dzieciach te mięsne obiady. Do zmiany diety przymierzałam się od dawna. Po prostu czułam, że mięso mi nie służy. Na próbę odstawiłam na 2 tygodnie. Zniknął problem migren, bezsenności... Trochę dziwne. Zaczęłam szukać informacji. I chociaż nadal nie znam mechanizmu, który powodował moje złe samopoczucie, to zbyt dużo argumentów przeciw poznałam. Często mówi się na przykład o tym, że na diecie wegetariańskiej i wegańskiej trzeba suplementować witaminę B12. Mało kto wie, że mięsożercy również nierzadko mają jej poważne niedobory.
Trudności? Spróbuj powiedzieć rodzicom, którzy co tydzień gotują rosołek i schabowe, że nie jesz mięsa! Poza społecznymi problemem jest niestety zaopatrzenie sklepów w mniejszych miastach. Tofu? Jak się pojawi jakaś promocja w markecie, inaczej zapomnij. Soczewica? Z marketu, bo w małych sklepach brak. I tak z większością produktów...
Czy da się ekologicznie i budżetowo ubrać wieloosobową rodzinę?
Zależy chyba co kto rozumie pod ekologicznie. Nie stać mnie na to, żeby wszystko kupować z marek fair trade. Mogę sobie natomiast pozwolić na większość rzeczy nowych, mimo to korzystam z używanych. Nienapędzanie konsumpcji to też (jak dla mnie) ekoświadomość. Używanych nie kupuje jedynie butów i bielizny osobistej. Tu potrafię wydać sporo.
Jak jest u Was z artykułami kosmetycznymi i higienicznymi?
Chłopcy wielopieluchowani (w sumie już tylko w nocy). Ja używam kubeczka. Z kosmetyków mydło (o najprostszym składzie), dla dzieci szampon bez SLSów, dla mnie domowy z maki żytniej (polecam każdemu, zwłaszcza jeśli walczy z przetłuszczającymi się włosami).
A co ze śmieciami? Trójka dzieci kojarzy się z dużymi potrzebami materialnymi, co z kolei może nieść za sobą moc opakowań, czy po prostu odpadów. Jak sobie radzicie w tym temacie?
Szczerze powiedziawszy to dzięki zmianie stylu życia ograniczyliśmy ilość śmieci. Może nie osiągnęliśmy poziomu zero waste ani nie produkujemy mniej niż standardowy singiel, ale i tak na plus. Mam to szczęście, że mam sporo pomysłów. Puszki robią za doniczki. Kubeczki po jogurtach (hurtowo kupowanych przez moją mamę, więc tego nie przeskoczę) są świetną pomocą do przelewania. W mieście staraliśmy się maksymalnie dużo kupować do naszych opakowań. Udało nam się nawet dogadać odnośnie mąki i kasz. Wracaliśmy z tymi samymi papierowymi torebkami. Teraz jest trochę trudniej. Jesteśmy świeżo po przeprowadzce, więc staramy się póki co wykorzystywać to, co przynosimy zanim uda nam się ograniczać.
Robienie własnego sera, mycie włosów mąką żytnią, pranie pieluch, chodzenie... To wszystko wymaga czasu, energii i samozaparcia. Skąd czerpiesz siłę?
Z kawy! A tak całkiem poważnie to zmiana w stronę eko niesie za soba tyle korzyści, że wcale nie czujesz obciążenia. Wystarczy sobie uswiadomić co z tego masz i sama się napędzasz do działania. Kiedy chłopcy w końcu pozbyli się upierdliwych, wracających odparzeń wiedziałam, że powrotu do jednorazówek nie będzie. I nawet w momencie, gdy wszyscy mieliśmy tak zwaną jelitówkę dawałam rade. Chociaż czułam się jak rozjechana walcem, bo w kółko prałam i wieszałam tetrę!
Poza tym... Czy to tak naprawdę dużo czasu? Ktoś wyrzuca pieluchę do kosza. Potem 2-3 razy dziennie leci ze śmieciami. I co kilka dni, tygodni jedzie do sklepu po kolejną paczkę. A ja? Spłukuję wodą i wrzucam do wiadra. Co drugi dzień ładuję do pralki. Wieszam. Nawet mniej kilometrów wychodzę niż ci na jednorazówkach.
Wszystko jest w naszych głowach!
Jak spędzacie czas wolny?
Szczerze to jesteśmy nałogowcami. Groholicami. Uwielbiamy planszówki i moglibyśmy tak spędzać każdy wieczór. To jest w sumie nasz jedyny wolny czas. Bo życie w dużej rodzinie to też dużo pracy. Zwłaszcza jeśli godzi się to z wymienna opieka nad dziećmi i pracą. Niewiele wolnego zostaje.
Nad czym jeszcze chcecie popracować, co zmienić?
Na pewno do poprawki jest ilość śmieci które produkujemy... Wiem, że można mniej. Chciałabym też, korzystając z tego ze przeniosłam się na wieś, ruszyć od przyszłego roku z własnym eko ogrodem.
Twoje najważniejsze ekologiczne marzenie osobiste?
Dom pasywny i samowystarczalne gospodarstwo.
A takie dla świata?
Oj dużo tego. Największe? Chyba zwiększenie świadomości ludzi do tego stopnia, żeby eko stało się normą, obowiązkiem, a nie wariackim wyborem.
Staram się korzystać z zasobów świata w taki sposób, żeby jak najmniej mu szkodzić. Nie produkować bezsensownej góry śmieci. Nie niszczyć naturalnej zdolności natury do regeneracji. Z wieloma rzeczami przyroda sama sobie radziła, póki człowiek swoim wygodnictwem nie zachwiał równowagi.
Co spowodowało, że postanowiliście żyć ekologicznie?
W sumie to nasze przejście na eko było długim procesem. Nie wiem, czy gdybym się porwała na wszystko na raz, wytrwałabym w tym dalej.
Zaczęło się od pieluch wielorazowych. Wiesz, ile jednorazówek potrafią zużyć bliźnięta w pierwszych tygodniach? Policzyłam to, kiedy chłopcy mieli 3 miesiące i ciągłe problemy ze skórą. Wyszło mi około 200 sztuk miesięcznie. Zaczęłam wtedy poważniej myśleć o wielorazówkach. Pamiętałam, że kiedy córka była jeszcze w wieku pieluchowym interesowałam się tematem, ale wtedy cena około 1500 złotych za zestaw skutecznie mnie odstraszyła. Tym razem miałam na szczęście koleżankę, która wciągnęła mnie w ten świat. I poszło lawinowo. Zaczęłam odkrywać ze eko to nie tylko zdrowiej, ale często taniej i...ładniej (kto używał wielopieluch lub wielopodpasek ten wie).
Tak jak już wspomniałam, był to proces. Każdy etap zmian wnosił w nasze życie kolejne korzyści. Wielopieluchy poprawiły kwestię finansów i dały spokój, że skóra u dzieci ma się dobrze. Potem stwierdziłam, że skoro dzieciom to służy, może i ja spróbuję? Znów ten sam zestaw korzyści. Następnie pozbyłam się z domu chemii do sprzątania i nagle zaczęło się cofać AZS u córki. I tak stopniowo doszliśmy do etapu, w którym jesteśmy i nie zamierzamy na tym poprzestać.
Bliźnięta skłoniły Cię do ekologicznych wyborów! To na swój sposób wyjątkowe i pewnie nie było łatwo. Wyobrażam sobie, że jak każda mama byłaś zmęczona i przepracowana. Jak sobie z tym radziłaś i co sprawiło, że się nie poddałaś?
Szczerze to nie wiem, jak to wygląda z jednym dzieckiem. Może dlatego nie było mi aż tak ciężko, bo nie miałam punktu odniesienia. Kiedy zaczynałam przygodę z wielorazowymi pieluchami, usłyszałam od koleżanki „Musisz się zastanowić, czy jesteś bardziej oszczędna, czy leniwa”. Chyba byłam bardziej oszczędna.
Wspominasz, że ekologiczny styl wkraczał powoli w Wasze życie? Czy było coś rewolucyjnego, przełomowego?
Najbardziej rewolucyjna w ostatnim czasie była przeprowadzka na wieś. I chyba najtrudniejsza ze względu na to, że zamieszkałam z rodzicami, którzy w wielu kwestiach się ze mną nie zgadzają.
Co się zmieniło w związku z nią? Nie mam tu telewizora (i jakoś nie odczuwam jego braku). W końcu też planuję zakupy od A do Z, bo nie mam możliwości załatwić ich przy okazji.
Jak się przemieszczacie?
Brak prawa jazdy i samochodu był moim "kompleksem" przez kilka lat. Dopiero po przeczytaniu jednego wywiadu na twoim blogu zrozumiałam, że to nie jest mój problem. To nie mój problem, że świat pędzi takim tempem, że większość osób nie ogląda się na straty środowiska płynące z transportu. To nie ja mam problem dlatego, że go nie mam. Problem mają ci, którzy nie wyobrażają sobie inaczej.
Mieszkając w mieście przez 5 lat chodziliśmy tylko pieszo. Cóż... Czasami było ciężko, zwłaszcza, gdy zimą trzeba było wstać o 4.30, żeby zdążyć do pracy (45 minut spaceru) lub wrócić z pracy po 23. Na wsi nadal chodzę głównie pieszo.
Jak radzicie sobie ze sprawunkami?
Zakupy? Całe szczęście trafiły nam się bliźnięta to i wózek mamy pakowny. W mieście wybieraliśmy jeden dzień, gdy oboje z K. byliśmy w domu. I z całą rodziną szliśmy na bazarek oraz do okolicznych sklepów. To, czego potrzebowaliśmy w większej ilości, a mogliśmy przechować (na przykład ziemniaki), staraliśmy się zamówić z dostawą pod dom. Zwykle sprzedawcy z bazarku widząc naszą ekipę i słysząc ilość, nie mieli z tym problemu. Drobne zakupy załatwiał warzywniak pod blokiem lub, częściej, panie które stały z kilkoma rzeczami pod marketem. Zawsze ciekawy pomysł na obiad się znalazł.
Na wsi zakupy robimy raz w tygodniu na trzy rodziny, więc korzystamy z samochodu.
Czyli po przeprowadzce na wieś zdecydowaliście na samochód? Jak często z niego korzystacie (na jakie odległości, do jakich aktywności)?
Niestety tu gdzie teraz mieszkam, nie dałabym rady bez samochodu. Jednak nie mamy własnego. Korzystam przy okazji. Mama, jadąc do pracy podwozi moją córkę do szkoły. Wspólnie robimy zakupy — raz w tygodniu dla 9 osób. Nie są to duże odległości (około 5 km w jedną stronę), jednak ilości wymuszają na nas korzystanie z auta.
Co jecie? Kupujecie produkty ekologiczne?
Ekożywność to dla mnie nie ten poziom cenowy. Ogólnie dość sceptycznie podchodziliśmy też do wszelkich superfoods. Nasze własne „podwórko” jest niesamowicie bogate w nasze rodzime cuda: siemię lniane, kasze, jarmuż itd. Wole przejść się na bazarek i „patrzeć na ręce”. Od razu widać kto ma swoje warzywa, a kto przywozi z giełdy. Robienia lokalnych zakupów trzeba się nauczyć, wiedzieć na co patrzeć i na co być wyczulonym.
To na co zwracać uwagę?
Przede wszystkim patrzeć. Na to, co kupujemy i na ręce sprzedawcy. Jeśli widzę stoisko z pełnym wyborem od ziemniaków po pomidory, to na 99% wszystko przyjechało z giełdy, czyli nie wiadomo skąd. Gospodarstwa raczej są skupione na jednym, dwóch produktach. Może nie jest to od razu eko, ale przynajmniej wiem, że nie przejechało pół Polski. Najlepsza włoszczyzna to zawsze ta od starszej pani, która siedzi gdzieś w szarym końcu targowiska z kilkoma koślawymi pęczkami. Bo to z jej ogródka. A ręce? Bo po nich widać, kto przy tym pracował w ziemi, a kto tylko wrzucił skrzynki na samochód.... Dobrze też popytać, jeśli jest możliwość sąsiadów (zwłaszcza tych starszych). Przed samą wyprowadzką dowiedziałam się na przykład o drugim targowisku, gdzie wystawiali się sami rolnicy.
Warzywa warzywami, a inne produkty?
Mieszkając w mieście nie jadłam jajek (chyba że odwiedziła mnie rodzina z dostawą). Zakładając, że do jajecznicy musiałabym dla każdego liczyć 2 sztuki, to na śniadanie mam już 10 jaj. Przy cenach z prawdziwie wolnego chowu.... Zawał dla portfela! Za to sukcesem było dla nas znalezienie osoby, która dostarczała nam prawdziwe mleko w naszych szklanych butelkach pod drzwi. Dzięki temu nawet mając chore dzieci mogłam mieć własny pyszny ser.
Na wsi odwrotnie. Rezygnuję z mleka na rzecz jajek. Niestety, ale polska wieś, zwłaszcza tu gdzie jestem, zaczyna powoli umierać i nie zobaczysz tak szybko krowy. Za to kurki mamy własne.
Przed wywiadem wspominałaś, że od niedawna stołujecie się po wegetariańsku. Co Was do tego skłoniło? Jakie dostrzegasz tego zalety, a co bywa problematyczne?
Stołujemy to duże słowo. Ja gotuję wegetariańsko, ale moja mama i tak podrzuca nam tradycyjne obiady. I tu wygrywa moja oszczędność oraz niechęć do marnowania, bo i tak dojadam po dzieciach te mięsne obiady. Do zmiany diety przymierzałam się od dawna. Po prostu czułam, że mięso mi nie służy. Na próbę odstawiłam na 2 tygodnie. Zniknął problem migren, bezsenności... Trochę dziwne. Zaczęłam szukać informacji. I chociaż nadal nie znam mechanizmu, który powodował moje złe samopoczucie, to zbyt dużo argumentów przeciw poznałam. Często mówi się na przykład o tym, że na diecie wegetariańskiej i wegańskiej trzeba suplementować witaminę B12. Mało kto wie, że mięsożercy również nierzadko mają jej poważne niedobory.
Trudności? Spróbuj powiedzieć rodzicom, którzy co tydzień gotują rosołek i schabowe, że nie jesz mięsa! Poza społecznymi problemem jest niestety zaopatrzenie sklepów w mniejszych miastach. Tofu? Jak się pojawi jakaś promocja w markecie, inaczej zapomnij. Soczewica? Z marketu, bo w małych sklepach brak. I tak z większością produktów...
Czy da się ekologicznie i budżetowo ubrać wieloosobową rodzinę?
Zależy chyba co kto rozumie pod ekologicznie. Nie stać mnie na to, żeby wszystko kupować z marek fair trade. Mogę sobie natomiast pozwolić na większość rzeczy nowych, mimo to korzystam z używanych. Nienapędzanie konsumpcji to też (jak dla mnie) ekoświadomość. Używanych nie kupuje jedynie butów i bielizny osobistej. Tu potrafię wydać sporo.
Jak jest u Was z artykułami kosmetycznymi i higienicznymi?
Chłopcy wielopieluchowani (w sumie już tylko w nocy). Ja używam kubeczka. Z kosmetyków mydło (o najprostszym składzie), dla dzieci szampon bez SLSów, dla mnie domowy z maki żytniej (polecam każdemu, zwłaszcza jeśli walczy z przetłuszczającymi się włosami).
A co ze śmieciami? Trójka dzieci kojarzy się z dużymi potrzebami materialnymi, co z kolei może nieść za sobą moc opakowań, czy po prostu odpadów. Jak sobie radzicie w tym temacie?
Szczerze powiedziawszy to dzięki zmianie stylu życia ograniczyliśmy ilość śmieci. Może nie osiągnęliśmy poziomu zero waste ani nie produkujemy mniej niż standardowy singiel, ale i tak na plus. Mam to szczęście, że mam sporo pomysłów. Puszki robią za doniczki. Kubeczki po jogurtach (hurtowo kupowanych przez moją mamę, więc tego nie przeskoczę) są świetną pomocą do przelewania. W mieście staraliśmy się maksymalnie dużo kupować do naszych opakowań. Udało nam się nawet dogadać odnośnie mąki i kasz. Wracaliśmy z tymi samymi papierowymi torebkami. Teraz jest trochę trudniej. Jesteśmy świeżo po przeprowadzce, więc staramy się póki co wykorzystywać to, co przynosimy zanim uda nam się ograniczać.
Robienie własnego sera, mycie włosów mąką żytnią, pranie pieluch, chodzenie... To wszystko wymaga czasu, energii i samozaparcia. Skąd czerpiesz siłę?
Z kawy! A tak całkiem poważnie to zmiana w stronę eko niesie za soba tyle korzyści, że wcale nie czujesz obciążenia. Wystarczy sobie uswiadomić co z tego masz i sama się napędzasz do działania. Kiedy chłopcy w końcu pozbyli się upierdliwych, wracających odparzeń wiedziałam, że powrotu do jednorazówek nie będzie. I nawet w momencie, gdy wszyscy mieliśmy tak zwaną jelitówkę dawałam rade. Chociaż czułam się jak rozjechana walcem, bo w kółko prałam i wieszałam tetrę!
Poza tym... Czy to tak naprawdę dużo czasu? Ktoś wyrzuca pieluchę do kosza. Potem 2-3 razy dziennie leci ze śmieciami. I co kilka dni, tygodni jedzie do sklepu po kolejną paczkę. A ja? Spłukuję wodą i wrzucam do wiadra. Co drugi dzień ładuję do pralki. Wieszam. Nawet mniej kilometrów wychodzę niż ci na jednorazówkach.
Wszystko jest w naszych głowach!
Jak spędzacie czas wolny?
Szczerze to jesteśmy nałogowcami. Groholicami. Uwielbiamy planszówki i moglibyśmy tak spędzać każdy wieczór. To jest w sumie nasz jedyny wolny czas. Bo życie w dużej rodzinie to też dużo pracy. Zwłaszcza jeśli godzi się to z wymienna opieka nad dziećmi i pracą. Niewiele wolnego zostaje.
Nad czym jeszcze chcecie popracować, co zmienić?
Na pewno do poprawki jest ilość śmieci które produkujemy... Wiem, że można mniej. Chciałabym też, korzystając z tego ze przeniosłam się na wieś, ruszyć od przyszłego roku z własnym eko ogrodem.
Twoje najważniejsze ekologiczne marzenie osobiste?
Dom pasywny i samowystarczalne gospodarstwo.
A takie dla świata?
Oj dużo tego. Największe? Chyba zwiększenie świadomości ludzi do tego stopnia, żeby eko stało się normą, obowiązkiem, a nie wariackim wyborem.
Wow, jestem naprawdę pod wrażeniem. W dzisiejszych czasach bycie eko wcale nie jest takie proste, skro mamy pod nosem tyle łatwiejszych rozwiązań. Mały ogródek to również moje marzenie, chociaż teraz mieszkając w mieście nie mam za bardzo możliwości, ale w przyszłości na pewno sobie taki zorganizuję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
by-venvs.blogspot.com
Czasem myślę, że nie jest ani proste ani trudne. I tak jak rozmówczyni, chciałabym, żeby po prostu było normą. No bo w dziejach świata nigdy nie żyło się ludziom jeszcze tak wygodnie.
UsuńAle jeśli poznajesz kogoś, kto przez 5 lat chodzi tylko pieszo, to nie możesz się w takiej osobie nie zakochać!
Trzymam kciuki za ogródek i polecam ogródki działkowe w mieście: http://ekoeksperymenty.blogspot.com/2015/10/dziaka-w-miescie.html
Fajne, bo zdrowe podejście do tematu eko! Chyba to mi się najbardziej podoba, jak trafię na kogoś ekozakręconego, ale bez histerii w głosie i paniki w oczach jak coś niekoniecznie jest zgodne z jakimiś odgórnymi ekopostulatami. Wiadomi, każdy robi wedle własnej miary, a prawda taka, że każda zmiana ma sens i znaczenie!
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i Gosię, i Ciebie :)
Cieszę się, że wywiad się podobał. :)
UsuńCiekawy wywiad. Chętnie poczytałabym o wielopodpaskach, bo info na ten temat znikome.
OdpowiedzUsuńMoże uda się coś przygotować na ten temat.
UsuńJak zwykle miło się czyta:) Dziękuję za kolejną inspirację:)
OdpowiedzUsuń:*
UsuńNajbardziej spodobał mi się argument czasu przy pieluchach wielorazowych.Coraz bardziej się do tego przekonuje 😊
OdpowiedzUsuńLubię takie pozytywne teksty! Z pozytywnymi przykładami. I podziwiam każdą mamę bliźniąt, dla mnie to bohaterki :) Ciekawe, czy jako taka podwójna mama ja bym się zdecydowała na wielopieluchowanie. Z jednym dzieckiem to trochę pracy, więc z dwoma - wyzwanie nie lada. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJa też podziwiam, a Gosia zaraża pozytywem!
UsuńSuper wpis, ciekawie napisane <3 chętnie poczytam więcej
OdpowiedzUsuń