wtorek, 5 stycznia 2021

Recenzja książki "Nie zdążę" Olgi Gitkiewicz

Jak działa transport publiczny w Polsce? Nieudolnie. 13 milionów Polaków dotyka wykluczenie komunikacyjne. Oznacza to, że jedna trzecia moich rodaków nie ma szans na przemieszczanie się na dłuższe dystanse bez samochodu. A przecież nie każdy może korzystać z auta. Jedni są na to za młodzi, innych nie stać, kolejni muszą zrezygnować z bycia kierowcą z powodów zdrowotnych.



Na wiosnę 2020 roku zlikwidowano wszystkie kursy autobusowe w promieniu ponad 20 km od mojego domu. To pierwszy raz, kiedy tak dotkliwie poczułam na własnej skórze, czym jest wykluczenie komunikacyjne. I kiedy po raz kolejny ktoś wspomniał o książce "Nie zdążę" Olgi Gitkiewicz...
Można streścić tę książkę za pomocą liczb: 
Prawie 14 milionów ludzi w Polsce jest wykluczonych komunikacyjnie. 
Średni wiek polskich wagonów to 25 lat. 
Do więcej niż 20% sołectw nie dociera żaden transport publiczny. 
W 1989 roku polską koleją podróżowało miliard pasażerów rocznie. Dziś o 700 milionów mniej. 

Można też spróbować w taki sposób: 
Halina nie ma prawa jazdy, więc rzadko wychodzi z domu. 
Grażyna jechała pociągiem, który się palił. 
Mieszkańcy Raszówki ukradli pociąg prezydentowi Lubina. 
W Łubkach bus nie przyjechał, bo kierowca musiał obejrzeć mecz.

Bilans tej książki: 
21 miesięcy. 
34 000 km pociągiem. 
3 400 km samochodem osobowym. 
3 100 km na piechotę. 
2 200 km busem.

W 1989 roku Polska zaciągnęła hamulec awaryjny i wysiadła z pociągu. Potem zaczęła zwijać tory. Parę lat później odstawiła Autosany H9 na zakrzaczony placyk za dworcem PKS. Ludziom powiedziała: radźcie sobie sami.

Gdyby Maria Antonina żyła w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku, doradziłaby:
"Nie mają transportu publicznego? Niech jeżdżą samochodami".

Witamy w centrum Europy. Tu trzynaście milionów Polaków ma wszędzie daleko.

- czytałam w opisie pozycji, jeszcze zanim wzięłam ją do ręki. 


A potem... Choć to ciężki reportaż, brnęłam przez niego z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. Klęłam pod nosem. Wracałam do fragmentów, żeby upewnić się, czy dobrze zrozumiałam przekaz. Z każdą stroną coraz bardziej chciało mi się płakać. Czułam wielką niezgodę. Niezgodę na politykę prosamochodową, która tak wielu wyklucza. 

Olga Gitkiewicz często oddaje głos tym, których mało kto słucha - mieszkańcom odludzi, wsi, miasteczek i miast, którzy wybraliby autobus, bus, tramwaj lub pociąg, gdyby tylko im to umożliwiono. Rozmawia z pasażerami, kierowcami i tymi, którzy za transport odpowiadają. Gromadzi statystyki. Śledzi konkretne historie. Docieka przyczyn oraz konsekwencji.

I choć można mieć wrażenie, że książka jest momentami nieco chaotyczna, to nie da się zaprzeczyć, że pełno w niej smaczków i prób spojrzenia na problem z wielu perspektyw. 

Dla mnie to bardzo ważna pozycja w dyskusji o transporcie zbiorowym!

1 komentarz:

  1. Książka jest genialna w esencjonalnym wytłumaczeniu, co źle zrobiono po 1989. Główne błędne założenie to, że transport publiczny musi się opłacać. Nie mieści się w światopoglądzie gmin, że to powinna być pozycja w budżecie niezależnie od patologicznego systemu refundacji ulgowych przejazdów czy lobby busiarzy kursujących tam gdzie się opłaca i sabotujących jakąkolwiek zmianę. Jak na ironię przeglądałem Beskid Niski wyd. Bezdroża. Przy opisie Koniecznej,od której pasmo graniczne chciałbym w tym roku odwiedzić: uwaga! jeden kurs bus. Dla kogo?

    OdpowiedzUsuń