Nie lubiłam historii w szkole. Wkurzało mnie wkuwanie dat. Denerwował fakt, że więcej było informacji o możnowładcach, niż o zwykłych ludziach. Nie rozumiałam, co dobrego jest w wojnie i dlaczego ważne jest to, żeby "nasi" wygrywali. Przecież wrogowie też byli ludźmi...
Zainteresowałam się wydarzeniami minionymi, w trakcie orientalistycznych studiów. Spojrzałam wtedy na świat z zupełnie innej, niepolsko- i nieeuropo- i niechrześcijańskocentrycznej perspektywy. Dowiedziałam się, że te same wydarzenia są interpretowane na wiele sposobów w zależności od rodziny, miejsca i kultury w jakiej się urodziliśmy i wychowaliśmy. Zaczęłam fascynować się tym, jak wyglądało rzeczywistość najprostszych, najbiedniejszych, pchających codzienność do przodu ludzi na wielu kontynentach i jak to życie postrzegane jest przez ich potomków.
A jednak wciąż tak mało wiem. Cały czas staram się ułożyć sobie w głowie historię ludzkości, w ogółach i szczegółach. Nie jest to proste.
Książka "Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko" pomogła mi nieco uporządkować wiedzę, ale nie pomogła przestać dziwić się temu, że mimo tak wielu błędów i porażek, wojen oraz cierpienia, ludzkość przeżyła i są w nas wciąż promyki dobra (a może tylko się łudzimy, że są).
Tomowi Phillisowi udało się stworzyć lekturę zabawną i pouczającą zarazem. Prześmiewczą? Chyba tak. Może to właśnie żart jest sposobem na złapanie dystansu do samych siebie i zobaczenie, co robimy. Autor, wybierając smakowite kąski, prowadzi nas przez meandry historii powszechnej od czasów, gdy pierwsza małpa człekokształtna spadła z drzewa po wyprawy w kosmos. Wszystko po to, by pokazać, że od zarania dziejów wciąż popełniamy porażki, nie uczymy się na błędach własnych ani na tych, popełnianych przez naszych przodków.
Dla mnie książka ta była ciekawa także ze względów ekologicznych. Dowiedziałam się o tym, jak bardzo namieszaliśmy w przyrodzie i jak szkodzi to nam samym oraz innym gatunkom. Płonące rzeki, obce gatunki na kontynentach, technologie, które szkodzą naszemu zdrowiu i zabijają ich twórców...
Ironia, sarkazm, cynizm, prześmiewczość - to nie jest styl bliski mojemu sercu. Mąż śmieje się nawet, że nie mam genu poczucia humoru i wszystko biorę poważniej niż powinnam. A jednak, książka mnie ujęła, lekki język sprzyjał tylko lekturze, a liczne anegdoty pomagały rozładować napięcie spowodowane przez ponure myśli.
Niestety wszystko to wydarzyło się naprawdę... I dzieje się nadal.