Ich miłośnicy (nawet o zacięciu ekologicznym i żyjący na co
dzień w duchu ZeroWaste) twierdzą uparcie, że nazwanie podróży szkodliwymi dla
środowiska jest grubą przesadą i nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości
otwartego świata. Zresztą, nawet jeśli szkodzą przyświeca im wyższy cel!
Kształcą, rozwijają, dają możliwość bezpośredniego spotkania z człowiekiem z
drugiego końca świata, zobaczenia niesamowitości naszej planety na własne oczy
i są ogólnie pozytywne! Zakwestionowanie tego sposobu na życie lub spędzanie
czasu w kontekście ekologii łączy się z piorunującą krytyką i jest uważana za
niekulturalną, a człowieka, który podważy głośno zasadność podróży traktuje się
jak kogoś o ograniczonych horyzontach. Czy taka ocena jest sprawiedliwa?
Gdy przysłuchuję się temu tematowi, czytam opinie i
komentarze, wreszcie, gdy sama nieopatrznie go poruszę - zawsze spotykam się z
burzliwą dyskusją (na granicy uprzejmości). Wielu
proekologicznie myślących ludzi jest w stanie zrezygnować ze sporej ilości rzeczy albo nawyków i znaleźć dla nich alternatywę
- ale nie z podróży!
Przemyśliwanie problemu transportu i podróży towarzyszy mi
już od jakiegoś czasu. A temat jest mi bliski i drogi, bo to właśnie od niego (a
nie od foliowej siatki czy wegetarianizmu) zaczęła się moja przygoda z
ekologią!
Powoli zaczęłam dostrzegać, jak dużo zanieczyszczeń generuje latanie samolotami. Nie widać ich gołym okiem, rozpływają się gdzieś w powietrzu,
ale to nie znaczy, że nie istnieją. Problem jest poważny, a mówi się o nim
mało.
W żadnym innym sektorze transportu emisje gazów cieplarnianych nie rosną tak szybko jak w lotnictwie. Tylko w UE w latach 1990-2006 wrosły aż o 87%! Eksperci z Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) szacują, że dziś lotnictwo odpowiada za około 3,5% emisji gazów cieplarnianych. To znaczy, że gdyby było państwem, byłoby na 7 miejscu w rankingu największych niszczycieli klimatu! Według IPCC przy obecnym tempie rozwoju, do roku 2050 emisje te mogą osiągnąć aż 15%.
Naukowcy ostrzegają, że ze względu na inne oddziaływania, takie jak tworzenie smug kondensacyjnych czy emisja m.in. tlenków azotu na dużych wysokościach, rzeczywisty wpływ lotnictwa na zmianę klimatu jest nawet 2-4 razy większy, niż wynikałoby to tylko z ilości zużywanego paliwa.
Jak wypada lotnictwo na tle innych środków transportów? Jeden Boeing 747 w ciągu 24h emituje tyle gazów cieplarnianych, ile 250 samochodów przez cały rok. Wycieczki autokarem czy pociągiem stanowią około 34% wszystkich wyjazdów turystycznych, ale odpowiadają tylko za 13% emisji CO2. Tymczasem, choć loty długodystansowe stanowią tylko 2,7% wycieczek, emitują aż 17% dwutlenku węgla w sektorze turystycznym. Wpływ lotów krótkodystansowych jest jeszcze większy, niż wynikałoby to z przebytej odległości. Tymczasem w Europie aż 45% lotów odbywa się na odległość poniżej 500 km. To loty, których można z łatwością uniknąć wybierając inny środek transportu, na przykład pociąg.
Niestety, lotnictwo nie jest uwzględniane w działaniach na rzecz ochrony klimatu. Podczas, gdy państwa mają obowiązek uwzględniać emisje z lotów krajowych w celach redukcji CO2, te z lotów międzynarodowych nie są w ogóle brane pod uwagę – tak, jakby za ten wspólny problem nikt nie był odpowiedzialny. Obecna technologia osiągnęła już limit rozwoju. Dopóki nie powstaną samoloty napędzane czystą energią, redukcja emisji z transportu lotniczego zależy głównie od naszych indywidualnych wyborów.
Źródło: Edukacja dla dobrego klimatu.
Podróżowanie samolotem to też przyczynianie się do produkcji
wielu niepotrzebnych śmieci. Słuchawki, gadżety, talerz na posiłek i sztućce –
większość tych rzeczy dostajemy opakowane w plastik, są jednorazowe, nie segreguje się ich, ani nie przetwarza. Na lotnisku nie
wolno mieć własnego napoju, więc żeby coś wypić musimy kupić wodę w plastikowej
butelce. Podobna jednorazowość panuje w hotelach. Na ironię pod prysznicem
znajdujemy informację, że wszystko jest eko, a jeśli chcemy bardziej dbać o
środowisko, odwieśmy ręcznik na haczyk… Cóż, jednorazowe niepotrzebne wypranie
ręcznika wydaje się śmieszne przy ogromie zanieczyszczeń, które generuje nasza
podróż.
To może samochód?
To może samochód?
Transport drogowy to w 98% ropa. Spalana z absurdalnie niską efektywnością 1% - tylko taka część zużywanej przez samochód energii służy wykonaniu użytecznej pracy przemieszczenia pasażera i jego bagażu. (…) Samochody odpowiadają za 65% zanieczyszczeń emitowanych na obszarze Unii Europejskiej. Do tego spaliny samochodowe są dużo bardziej szkodliwe dla ludzi niż zanieczyszczenia pochodzące z przemysłu, bo rozprzestrzeniają się w dużych stężeniach na niskich wysokościach w bezpośrednim sąsiedztwie ludzi. Także filtry, które opłaca się instalować w elektrowniach i fabrykach (przynajmniej w Europie, bo przecież nie w Chinach), są nie do zastosowania w małych silnikach, takich jak samochodowe lub samolotowe.
Źródło: Ziemia na rozdrożu.
Nie mogę zakwestionować pozytywnych aspektów podróżowania.
Chęć poznawania lub badania świata i pragnienie przygody towarzyszy człowiekowi od początku
dziejów. Kiedy więc musiałam przyznać, że podróżowanie jest nieekologiczne nie
przyszło mi łatwo świadomie z niego zrezygnować.
Co pomogło? Zastanawiałam się, co w
podróżowaniu lubię, co mnie męczy, a na co już więcej się nie zgodzę z przyczyn ekologicznych. Nie umiałam już beztrosko korzystać z samolotu lub samochodu. Zadawałam sobie
pytanie jakie mam alternatywy, by zaspokoić potrzebę, która realizowała się
właśnie przez pojechanie gdzieś i zobaczenie czegoś. Znalazłam je! Okazało się, że cieszą mnie
bardziej i są łatwiej dostępne niż pierwotnie przypuszczałam. Do tego mogę
czerpać przyjemność z odkrywania prawie codziennie!
Czym były dla mnie podróże? Przede wszystkim sposobem na
spędzenie urlopu lub dłuższej przerwy w obowiązkach, wyjątkowym plenerem
fotograficznym, czasem nieprzewidzianych przygód i beztroski, testowaniem samej
siebie w niecodziennych warunkach, a także poszerzaniem horyzontów i
poznawaniem innych kultur. Podróżowałam z przyjaciółmi i rodziną, nierzadko jechałam gdzieś sama. To cieszyło i pociągało. Muszę jednak uczciwie
przyznać, że nie wszystko w podróżowaniu lubiłam. Atmosfera lotnisk i
samolotów, które na całym świecie wyglądają właściwie tak samo, gdzie jest się
zamkniętym w puszce, dostaje jedzenie w plastiku i trudno o sobie decydować, od dziecka mnie przygnębiała i stresowała. Fakt, że nie znałam zwyczajów lub języka lokalnej
ludności, a na zgłębienie ich potrzebowałabym zdecydowanie więcej czasu niż
urlop lub nawet kilka miesięcy wieczornej lektury o miejscu, do którego miałam
pojechać sprawiał, że nie czerpałam z podróży tyle, ile chciałabym. W końcu przyszedł odpowiedni moment, by zastanowić się, czy muszę koniecznie zobaczyć wielkie góry, dzikie lasy, egzotyczne zwierzęta, popularne miasta lub
monumentalne zabytki na własne oczy… Czy
moja chęć dotknięcia tego jest ważniejsza od zdrowia i jakości życia innych
ludzi albo faktu, że powinniśmy dbać o środowisko? Czy jeśli w niedalekiej odległości
od mojego domu znajduje się kilka wzniesień i wciąż się męczę, gdy tam podjeżdżam na rowerze,
muszę trenować kolarstwo we Włoszech lub Hiszpanii? Co jest lepszego w słoniu z Tajlandii od żubra z Polski? Czy znam już swoją okolicę, region i kraj na tyle dobrze, że muszę się zapuszczać dalej? Co mi to da i czy sprawi, że stanę się lepszym człowiekiem? Nie ma alternatywy?
Pierwszym do czego natchnęła mnie rezygnacja z podróży było częstsze i bardziej świadome poznawanie tego, co lokalne. Dostępne praktycznie zaraz za drzwiami mojego domu. Na wyciągnięcie ręki, w odległości spaceru na własnych nogach. Czy znam już to, co mnie otacza? Czy umiem nazwać każde drzewo, roślinkę, ptaka? Czy znam historię pobliskiego zamku? Czy byłam w lokalnych muzeach? Czy wiem, co jedli moi przodkowie i co żyje w lesie lub parku nieopodal? Nauczyłam się dreptać po najbliższej okolicy i okazało się, że znajdują się tam miejsca nie mniej fascynujące, niż na drugim końcu świata.
W weekendy wybieramy się na dłuższe rowerowe wycieczki. Wystarczy wyciągnąć rower z domu i już jesteśmy w drodze, o własnych siłach. Dwa kółka pozwalają pokonać spore odległości, ale też dają niezależność. Możemy zatrzymać się w każdym momencie, zrobić zdjęcie, napić wody, zamienić z kimś słowo, a potem znów wsiąść na rower i pedałować.
W złą pogodę czytam książki (w sumie nie tylko w złą). Niekiedy dowiaduję się z nich więcej niż oglądając rzeczy na własne oczy. W tym roku lektura "Beduinek na instagramie" pozwoliła mi na kilka wieczorów przenieść się w niedostępne miejsca Emiratów Arabskich, a "Eli, Eli" poznać życie slumsów na Filipinach. Sama nigdy nie zobaczyłabym tak dużo!
Swoje podróże ukulturalniam też w kuchni. Takie gotowanie może wymagać niekiedy użycia składników sprowadzanych z daleka, ale nie musi. Gruzińskie gołąbki z ziemniaków i kapusty, indyjskie samosy lub pierożki momo przyrządzam z własnoręcznie wyhodowanych warzyw.
Gdy muszę pojechać gdzieś dalej korzystam przede wszystkim z pociągu. Mimo, że czasami taka podróż trwa dłużej to doceniam jego zalety. Mogę tam wejść z rowerem, własnym termosem i kanapką, czytać książkę i szydełkować. Mam miejsce, by wyciągnąć nogi. Pociąg bywa spóźniony, ale rzadko stoi w korku, więc nie muszę wdychać spalin (jak to bywa, gdy stoi się w spóźnionym autobusie). Małe jest prawdopodobieństwo, że stanę się uczestnikiem wypadku.
Jeśli mogę pozwolić sobie na dłuższy (na przykład tygodniowy) urlop wyruszam w podróż na rowerze z sakwami. Taka wyprawa zawiera w sobie w sumie wszystkie elementy, które w podróżowaniu lubię i mimo fizycznego zmęczenia pozwala odpocząć od codziennych trosk jak żadna inna. Nierzadko dostarcza ekstremalnych przygód. A wszystko to bez udziału ropy, bez meldowania się na lotnisku dwie godziny przed odlotem, stresów i kosztów związanych z wizą i biletami, blisko przyrody i innych ludzi.
Jeśli mogę pozwolić sobie na dłuższy (na przykład tygodniowy) urlop wyruszam w podróż na rowerze z sakwami. Taka wyprawa zawiera w sobie w sumie wszystkie elementy, które w podróżowaniu lubię i mimo fizycznego zmęczenia pozwala odpocząć od codziennych trosk jak żadna inna. Nierzadko dostarcza ekstremalnych przygód. A wszystko to bez udziału ropy, bez meldowania się na lotnisku dwie godziny przed odlotem, stresów i kosztów związanych z wizą i biletami, blisko przyrody i innych ludzi.
Nauczyłam się relaksować, w domu lub niedalekiej jego okolicy. Znajdować te momenty w ciągu dnia lub tygodnia, które przeznaczam tylko na odpoczynek oraz zapewniać sobie odpowiednią ilość snu. Minimalizować stres. Uświadomiłam sobie, że to nie dalekie miejsce nas uspokaja ale dbanie o codzienne rytuały i pozytywne nastawienie. Jeśli nie umiem odpoczywać, to małe prawdopodobieństwo, że podróż mi w tym pomoże.
Jakie są Wasze sposoby na ekologiczne podróżowanie?
Obecnie korzystam z samolotu kilka razy do roku. Staram się chociaż zredukować odpady podczas podróży, mając swój prowiant i pustą butelkę, którą na lotnisku napełniam wodą z kranu. Niedługo czeka mnie przeprowadzka i wtedy pojawi się więcej alternatywnych opcji podróży:)
OdpowiedzUsuńNa pewno trudno jest zrezygnować z przelotów, gdy ma się pracę wymagającą podróży służbowych lub rodzinę mieszkającą w innym kraju. Wierzę jednak, że da się je choć trochę ograniczyć, a decydując się na taką formę minimalizować inne koszty środowiskowe. Trzymam kciuki! :*
UsuńDawno nie było takiego artykułu. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuń