Zmęczenie, satysfakcja, ulga i radość. Te cztery czasowniki opisują to, co działo się w moim ciele i głowie przez dwa letnie miesiące.
|
Własnych fotografii mam mało, ale mieliśmy gości i część z nich uchwyciła kilka chwil - w taki sposób, w jaki ja bym tego nigdy nie zrobiła - Aniu i Piotrku, dziękuję! |
Na lato, a właściwie lipiec (bo w sierpniu mieliśmy w planach chodzić do lasu i na spokojnie zajmować się ogródkiem) zaplanowaliśmy wielki remont kuchni. Wizualnie niewiele się zmieniło, zasadniczych zmian w umeblowaniu i wyposażeniu pomieszczenia, które jest w zasadzie kuchnio-jadalnio-przedpokojem nie przeprowadzaliśmy - celem remontu było raczej ocieplenie podłogi i ścian.
Po prawie trzech tygodniach pracy w łomami, młotkami, piłami, szlifierkami, wkrętarkami, wełną mineralną, folią i deskami widać było koniec tego przedsięwzięcia. Wtedy zjechali się goście. Można powiedzieć, że jak zwykle przeliczyliśmy się z czasem. Takie przedsięwzięcia trwają dłużej niż umiemy to zaplanować i zawsze kryją w sobie średnio przyjemne niespodzianki.
U nas takie niespodzianki były dwie. Po pierwsze okazało się, że starych desek podłogowych nie da się odzyskać bo są zbutwiałe od spodu. Nie dumaliśmy długo (bo i nie było na to czasu), ale myśleliśmy bardzo intensywnie i w końcu zdecydowaliśmy się na samodzielne tworzenie nowych desek podłogowych z drewna, które kupiliśmy do wykańczania domu dla gości.
|
Układanie nowej podłogi. |
Drugą niespodzianką była awaria bojlera w łazience. Spędziliśmy ponad tydzień bez ciepłej wody, co przy pracy fizycznej i życiu rodzinnym prowadzonym na tarasie było uciążliwe. Nie da się tego jednak porównać do braku wody z lat wcześniejszych, więc w sumie aż tak strasznie nie było. Tak, to był pierwszy rok odkąd mieszkamy w Beskidzie, w którym nie zabrakło nam wody!
|
Prawie trzy tygodnie gotowania i jedzenia na tarasie. |
Mieliśmy duże szczęście, że nie padało i cały majdan, który na kilka tygodni zamieszkał przed domem i pod okapami dachu nie zmókł, nie zniszczył się. Liczymy na ciepło zimą! Ja osobiście cieszę się też kredensem przemalowanym na biało i powiększonym blatem kuchennym, w który mąż wbudował kuchenkę indukcyjną.
|
Kredens przemalowany na biało. Nie wyszło równiutko i idealnie, ale nie o to mi chodziło. Chciałam raczej rozjaśnić wnętrze, przełamać wszechobecny brąz w różnych odcieniach drewna i dać kuchni nowy wygląd. Przy okazji pomalowałam tą samą białą lakierobejcą kąt pod zlewem. |
|
Podłoga, ściany i meble już są. Goście też. Ale wykończenia wokół okien i drzwi musiały jeszcze poczekać. |
Brak deszczu miał swoje konsekwencje... W grządkach było sucho jak pieprz. Podlewaliśmy je wodą z rzeki - pompowaną wężem strażackim, zbieraną w beczkach i noszoną wiadrami.
W sierpniu zabraliśmy się też za budowę ogrodowej altanki na narzędzia - dotychczas leżały w tunelu foliowym i zajmowały miejsce, w którym mogłyby rosnąć warzywa, a dodatkowo miały w zwyczaju się gubić i bałaganić.
|
Domek ogrodnika. Mieszkają w nim narzędzia, doniczki, skrzynki, nawozy, nasiona, rękawiczki i wszystko to, co dotychczas walało się gdzieś w grządkach - niech żyje porządek! |
Jak się okazało było też sporo pracy w ogrodzie i kuchni. Zrobiłam ponad 60 słoików ogórków kiszonych i ponad 200 z przecierem pomidorowym. Zamroziłam sporo bobu i fasolki szparagowej. Sadziliśmy krzaczki truskawek i malin. Zakładaliśmy poplon w postaci szpinaku, sałaty, rzepy, kapusty pekińskiej, jarmużu i rukoli. A tam, gdzie już nie było czego sadzić, sialiśmy gorczycę na zielony nawóz.
|
Obieranie bobu. |
|
Jedna z dwóch nowych grządek truskawkowych. |
Zbieraliśmy też ogromne ilości cukinii, pomidorków koktajlowych i pietruszki naciowej - było tego tak dużo, że nadwyżki rozdawaliśmy sąsiadom i sprzedawaliśmy lokalnym agroturystykom.
|
Codzienne zbiory. |
|
Nasze zieleniny. |
|
Sianie szpinaku. |
|
Obieranie czosnku. |
|
I jeszcze trochę warzyw. |
Mąż przygotowywał pole pod uprawy krzaczków jagodowych. Chcemy mieć jeszcze więcej borówek, jagody kamczackiej, malin i truskawek. Póki co oddaliśmy glebę do badań, poprosiliśmy sąsiadów o skoszenie łąki, orkę, bronowanie i rozsypanie obornika. Mąż siał bobik, łubin i wykę na zielony nawóz. Było tak sucho, że z przeprowadzeniem wielu tych zabiegów albo trzeba było czekać, albo bardzo się męczyć. Mamy też wrażenie, że wiele nasion nie wykiełkowało. Na wiosnę chcemy powtórzyć te zabiegi, żeby ziemia była u nas jeszcze żyźniejsza. Póki co zadowalaliśmy się kupnymi owocami.
|
Marzy nam się samodzielnie produkować takie i większe ilości takich pyszności. |
Lato było czasem sianokosów. Normalnie robi się je w czerwcu, ale ten rok był wyjątkowo suchy, ledwo było co kosić. Kiedy tylko mieliśmy czas i siłę staraliśmy się pomagać w grabieniu siana z pola - w nagrodę można było przejechać się przyczepą - nie lada atrakcja dla wszystkich dzieci.
|
Sianowóz. |
Marzyłam o suszeniu kwiatów lipy. W tym roku nie kwitła tak obficie jak w zeszłym, a my zaaferowani innymi zajęciami przegapiliśmy ten moment. Pamiętam tylko, że jednego chłodnego, remontowego wieczoru, jedząc kolację na tarasie powiedziałam, że marzy mi się ciepła herbata, ale wszystko jest w pudłach i mąż zerwał kilka kwiatków "na teraz". Udało mi się za to zebrać i ususzyć spory zapas dzikiego oregano.
|
Latem cieszy oko. Zimą rozgrzewa. Cały czas obłędnie pachnie! |
Pod koniec sierpnia w lesie pojawiły się grzyby. Nie chodziliśmy na nie często i dużo, ale wyrosły w takiej ilości, że zapasy starczą nam do przyszłego lata.
|
Grzybobrania. |
|
Kosze pełne prawdziwków. |
Podczas odwiedzin rodziny kilka razy wybraliśmy się na rower. W pogodę i niepogodę - bo nie ma na to złej aury. Żałuję, że tak rzadko jest czas na dwuśladową beztroskę.
|
Wracamy z lasu albo placu zabaw - już nie pamiętam. |
|
Wyprawa na obiad do Wysowej. W sakwach drożdżówki ze Starego Domu Zdrojowego na poprawę morali, a obok mnie dzielna sześciolatka. |
Dzieci miały za to czas na rower oraz nową przestrzeń do zabawy na dwóch kółkach i nie tylko, bo wspólnie z mężem zbudowały tor przeszkód.
|
Już prawie gotowe. |
|
Zabawo trwaj! |
Tego lata dwa razy wyjechałam z domu "na dłużej" - dwa razy po cztery dni. Cieszę się z tego czasu, bo czuję, że oderwanie się od codzienności pomaga mi zebrać siły do takiego życia, jakie zdecydowaliśmy się prowadzić. Zachwycam się zwłaszcza czasem, kiedy nie muszę gotować!
W lipcu pojechałam do Krakowa. Remontów miałam co prawda po dziurki w nosie, ale tak wyszło, że postanowiłam pomalować trochę ścian, a potem pobiegać z wiertarką i wkrętami w domu mamy. Byłam dumna z efektu, choć wyczerpana fizycznie. Za to z brzuchem pełnym różnych maminych przysmaków!
W sierpniu byłam na wspólnych wakacjach z paczką koleżanek z gimnazjum i naszymi dziećmi. Czas to był sielankowy i beztroski. Pierwszy raz od czterech lat celebrowałam tak długi odpoczynek i czas z bliskimi ludźmi. I wcale nie przeszkadzał mi fakt, że agroturystyka, w której się zatrzymałyśmy była tylko 10 km od mojego domu. Wręcz przeciwnie - cieszyłam się, że mogłam pojechać tam na rowerze z przyczepką i jeszcze lepiej poznać mój ukochany Beskid.
|
Jadąc do Krakowa spędziłam kilka godzin w pociągu. Zachwycałam się faktem, że są tam haki na rowery, że nie muszę siedzieć z moim jednośladem w jakiejś kanciapie na końcu składu i wdychać dymu papierosowego. Jechałam sobie wygodnie, patrzyłam na mój rower i za okno. Tylko trochę przeszkadzał piszczący mechanizm ogłaszający zajęcie pociągowej toalety, ale czas w pociągu był generalnie czasem relaksu! |
Wspaniałe plony.:) Grzybków troszkę zazdroszczę, bo uwielbiam, ale się nie znam. Dzielne macie dzieci.:) Super zdjęcia, miło się ogląda. Pozdrowienia dla Waszej gromadki.:)
OdpowiedzUsuńCudny blog! Zazdroszczę ogrodu i otoczenia w którym mieszkacie, sama marzę o takiej zmianie, ale póki co nie mam jeszcze środków na tego typu życiowe przedsięwzięcie.
OdpowiedzUsuńWidać naprawdę uśmiech na twarzach dzieci. Przebywanie na świeżym powietrzu sprawia im nie lada frajdę :)
OdpowiedzUsuńGratuluję plonów i ciesze się,że będziecie mieli teraz ciepło! :)
OdpowiedzUsuń