Na powieść Radki Franczak "Serce" wpadłam przypadkiem. Dała mi ją pani bibliotekarka w pakiecie z kilkoma innymi lekturami na długie wieczory. Autorki nie znałam, opis na okładce nie zaciekawił mnie bardziej niż inne, więc zanim sięgnęłam po tę książkę, pochłąnęłam ponad połowę stosu przytarganego z biblioteki.
A potem, fragment odczytany na jednej z pierwszych stron, jakoś tak szczególnie rzucił się w oczy i nie dał o sobie zapomnieć:
Zasnęliśmy za stacją benzynową schowani w zbożu. Noc pachniała łąką i sianem i śnił mi się dziadek, który we śnie złorzeczył nam, dzieciom, kiedy latem urządzając w jego zbożu "domy" i "labirynty", łamaliśmy i niszczyliśmy uprawę. "To jest chleb! To jest chleb!" - krzyczał do nas.
Wiele lat później, kilka dni temu, stojąc w największym w Berlinie trzypoziomowym supermarkecie BIO Organic Food na pierwszym piętrze pełnym biochleba, biobułek, biowarzyw, bioowoców i przyprac, zrzuciłam zbyt szybko i zbyt mocno do papierowej torebki organic pain d'olive. Ciężki chleb przebił dno torebki i potoczył się po podłodze. Podniosłam go od razu, z irytacją, niemal natychmiast przyciskając do ust, ale nie pocałowałam go w końcu, zawstydzona wykonałam tylko gest, namiastkę ruchu. Tu, na Prenzlauer Berg, w samym środku dobrobytu białych, sytych młodych Europejczyków, czułam wielką niezręczność całowania chleba, obcość aktu sprzed lat, czegoś, co dla moich dziadków było wciąż i zawsze istotą codziennego życia.
Zaznaczyłam go. Zaskoczona i coraz bardziej zafascynowana czytałam dalej.