Początek miesiąca przywitał nas śniegiem i mrozem. Każdego ranka widzieliśmy za oknem biel łąk i oszronione drzewa. Potem trzeba było szybko rozpalać w piecu, bo po nocy bez grzania ziąb ochoczo wdzierał się do naszego domu. Śnieg towarzyszył nam przez cały miesiąc, a wahania temperatur i wilgotności pomagały tworzyć coraz to nowe zimowe obrazki.
Strony
▼
sobota, 31 grudnia 2016
środa, 28 grudnia 2016
Kult foliowej siatki i totalne poczucie bezradności...
W 2016 roku udało mi się całkowicie zrezygnować z foliowych siateczek, jednorazówek i reklamówek. Okazało się, że nie są potrzebne do pakowania pieczywa w piekarni czy bakalii na wagę, ani do mrożenia pierogów. Można ich też skutecznie odmówić kiedy sprzedawca chce zapakować w nie parę skarpet, dwie łapki na myszy czy kilka jabłek. Ba! Bez ani jednej reklamówki poradzimy sobie robiąc zakupy jedzeniowe na cały tydzień. Foliowa siatka nie jest również niezbędna do wyłożenia kosza na śmieci. Obejdziemy się bez niej jadąc z podróż i chcąc mieć osobny "schowek" na brudne majtki, a nawet wymiotując w autobusie. Czytając wiele na ten temat wpływu tego fenomenalnego wynalazku naszych czasów na środowisko, zastanawiając się jak bez plastikowych opakowań radzili sobie nasi przodkowie i wprowadzając do własnego domu rozwiązania alternatywne odetchnęłam z ulgą i ucieszyłam się bardzo - udało się spełnić jedno z tegorocznych marzeń - nasz kosz na plastik przez ostatnie dwa miesiące świecił pustkami!
Kiedy jednak zjechali się świąteczni goście po raz kolejny uświadomiłam sobie, że niewielu żyje tak jak ja. Prawie każda przywieziona nam rzecz była opakowana w osobną siateczkę. A każda z tych siateczek wylądowała w koszu, mimo że nie była ani brudna, ani dziurawa i ktoś, kto uważa foliówkę za niezbędną, mógłby ją spokojnie użyć jeszcze kilka razy. Załamałam ręce, zasmuciłam się jak dawno i poczułam totalną bezradność. Równocześnie zamarzyłam o tym, by używanie plastikowej reklamówki było niedługo tak samo nie na miejscu jak palenie papierosów w miejscach publicznych czy wywożenie śmieci do lasu...
niedziela, 18 grudnia 2016
Recenzja książki "Kobieta i natura, czyli jak zachować zdrowie na każdym etapie życia" - Preeti Agrawal w rozmowie z Dorotą Hartwich
Był taki czas, kiedy kobieta budziła się wraz z wstającym Słońcem i zasypiała tuż po jego zachodzie. Był taki czas, kiedy w swym miesięcznym cyklu zrównana była z Księżycem - na jego pełnię przypadała pełnia jej płodności, wraz z nastaniem jego nowiu ona odnawiała swój cykl i zaczynała krwawić. Natura wyznaczała cykl jej życia; ona nie buntowała się, lecz starała się to wykorzystać. Instynktownie wybierała to, co było w naturze dla niej dobre, a odrzucała to, co mogło stanowić zagrożenie. Wiedziała, co truje i niszczy, a co odżywia i leczy jej umysł i ciało. Poznawała prawa natury i podlegając im, poznawała siebie samą.
Historia bliskości kobiety i natury dziś wydaje się nam mało prawdopodobna. Rytm naszego życia wyznacza nie natura, lecz mechaniczny (czasem cyfrowy) zegar, na którym bezlitośnie odmalowuje się uciekający czas. Czas, który przeklinamy za to, że wciąż jest go za mało, by z wszystkim zdążyć. Gorączkowe próby złapania go i zamknięcia w spiżarni z zapasami, na nic się zdają. Z troską o tysiąc spraw biegniemy więc przez codzienność, biegniemy do utraty tchu, niejednokrotnie potykając się z wysiłku po drodze. Niepokój o to, czy wykonamy kolejne zadanie wypełnia nas często po brzegi. Nie pamiętamy przy tym o sobie, pamięta nasze ciało. To ono, po pewnym czasie szalonego pędu i nadludzkiego wysiłku, zaczyna się dopominać o należną mu troskę. Natura - choć nasza krzątanina wypiera ją skutecznie - wciąż wysyła nam sygnały ostrzegawcze i drobne podszepty. Czasem słyszymy je lepiej, czasem gorzej, czasem nie słyszymy (nie chcemy słyszeć) ich wcale.
Tak zaczyna się książka "Kobieta i natura", która jest zapisem rozmowy dziennikarki Doroty Hartwich z ginekolożką Preeti Agrawal. Znajdziemy w niej odpowiedzi na pytania nurtujące płeć piękną w różnym wieku i różnych sytuacjach życiowych - dziewczynki, nastolatki, młode kobiety, kochanki, żony i przyszłe matki, kobiety dojrzałe i babcie. Preeti Agrawal wyjaśnia jak dbać o siebie na co dzień, by cieszyć się zdrowiem, a zwłaszcza jak radzić sobie z chorobami i dolegliwościami, jak im zapobiegać oraz jak mądrze i skutecznie się z nich wyleczyć.
wtorek, 13 grudnia 2016
"Nie jest za ślisko?", "Nie marzniesz?" - o jeździe rowerem w zimie.
Kilku czytelników zapytało mnie ostatnio w prywatnych wiadomościach o jazdę rowerem w zimie. O to, jak radzę sobie z lodem i chłodem... Na jakim jeżdżę rowerze i czy korzystam z opon z kolcami, czy w mieście używam maseczki antysmogowej, jak pokonuję śliskie nawierzchnie i co robię, by nie marznąć, a w szczególności jak zabezpieczam stopy i dłonie - o wszystkim tym przeczytacie w dzisiejszym wpisie!
Recenzja książki "Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości" autorstwa Kristin Kimball
Książkę "Brudna robota" pożyczyłam od koleżanki z jogi. Przeczytałam o niej na blogu Marleny, zapamiętałam koguta na okładce i stwierdziłam, że na grudniowe wieczory ujdzie, pewnie nie powali, ale może chociaż będzie się ją dobrze czytało... Marlena wręczając zapewniła, że to książka "o nas" i że na pewno mi się spodoba. Żeby tylko! Pochłonęła bez reszty! Nie minęła doba a ja nie wierzę, że doszłam do tylnej okładki! Nie pozostało nic innego jak przejrzeć ją od początku, odnaleźć ulubione cytaty i zasiąść do recenzji.
poniedziałek, 12 grudnia 2016
Rowerowa rodzina - o życiu codziennym bez samochodu.
Dziś chciałabym zaprosić Was na wywiad z wyjątkową osobą, którą miałam okazję poznać osobiście! Na moje pytania o codzienne życie bez auta odpowiedział Marcin Dumnicki - prezes Stowarzyszenia Kraków Miastem Rowerów, ojciec trójki dzieci, matematyk, który kilka lat temu podjął decyzję o ostatecznej sprzedaży samochodu...
Wszystkie zdjęcia użyte w tym artykule pochodzą z archiwum mojego rozmówcy. |
piątek, 9 grudnia 2016
Dlaczego nie mam samochodu i bardzo rzadko z niego korzystam?
Zima trwa w Beskidzie już prawie miesiąc, z dnia na dzień sytuacja się zmienia - raz mamy białe drogi, raz gołoledź, czasami lodowe koleiny, niekiedy asfalt jest tylko mokry. Śnieg jest na językach wszystkich, a jesienne sąsiedzkie pytania - Są jakie grzyby? Pojawiły się już opieńki? - zmieniły się na - Jechał dziś pług? Sypali? Ale zimno! Znowu trzeba odśnieżać... Coraz częściej ktoś podważa zasadność mojego dreptania lub pedałowania na rowerze i proponuje mi podwiezienie. A gdy spotyka się z uprzejmą, ale stanowczą odmową nie omieszka poinformować, co o tym sądzi i nazwać mnie upartą wariatką. Tłumaczę sobie, że propozycje wynikają z serdeczności, uprzejmości i troski, ale słuchanie w kółko i w kółko, że jest się nieodpowiedzialnym i głupim tylko dlatego, że nie chcę nadużywać korzystania z samochodu lub mam ochotę poruszać się i przewietrzyć napawa mnie smutkiem i goryczą. By ulżyć samej sobie, postanowiłam więc zebrać myśli i opisać dlaczego właściwie staram się nie korzystać z tego środka transportu.
wtorek, 6 grudnia 2016
Opowieści Sowy Przemądrzałej.
Do zrobienia tej zabawki zainspirował mnie wpis na blogu Dzieci bez Plastiku (to moje ulubione miejsce, gdy szukam inspiracji na ciekawe zabawki dla dzieci). Zabawa polega na tym, że z woreczka każdy losuje ustaloną ilość prostych obrazków i na ich podstawie buduje historyjkę, którą trzeba opowiedzieć.
W grze tej nie ma złych odpowiedzi. Ogranicza nas jedynie nasza wyobraźnia - piszą autorzy bloga. Mnie spodobała się dlatego, że może sprawiać radość zarówno dzieciom jak i dorosłym. Każdy wymyśla opowieści na swoim poziomie. Zabawa rozwija pomysłowość, uczy jak opowiadać, ale też jak słuchać drugiego. Schematyczne obrazki na wylosowanych klockach można różnie interpretować, a tworzone historie mogą okazać się bardzo ciekawe i wyjść dość zabawnie... Z klocków można też po prostu budować wieżę lub wykorzystać je do innych dziecięcych harców!
Recenzja książki "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak" autorstwa Anny Kamińskiej
Biografię przyrodniczki czytałam wygrzewając się na kocu w sierpniowym słońcu. Myślę jednak, że będzie równie wciągająca jakiegoś grudniowego wieczoru pod tym samym kocem, w ciepłym łóżku!
Miała być czwartym Kossakiem i przejąć paletę po pradziadku Juliuszu, dziadku Wojciechu oraz ojcu Jerzym. Wybrała własną niezależną drogę. Nieakceptowana przez najbliższych, świadoma swej odrębności - krakowską Kossakówkę zamieniła na leśniczówkę w środku Puszczy Białowieskiej. Mówili o niej "czarownica" - bo gadała ze zwierzętami, miała kruka terrorystę, który kradł złoto i atakował rowerzystów, mieszkała z oswojonym dzikiem, przyjaźniła się z sarnami.
Simona Kossak (1943-2007) - profesor nauk leśnych, biolog, zapisała nową rewolucyjną kartę nie tylko w dziejach swojej rodziny, ale przede wszystkim w rozwoju zoopsychologii. Naukowiec pasjonat. Kobieta, która wśród zwierząt znalazła to, czego nigdy nie otrzymała od ludzi. Oto porywająca historia jej życia.
Mimo, że jako mała dziewczynka w "Kossakówce" wielokrotnie kupowałam podręczniki szkolne (w tamtych czasach willa Kossaków mieściła księgarnię) nie wiedziałam, że ta znana rodzina to nie tylko malarze i artyści, że kiedyś urodziła się wśród nich dziewczynka, która nade wszystko kochała przyrodę... Książka opisująca życie Simony wprawiła mnie w totalne osłupienie i z niedowierzaniem czytałam kolejne jej karty.
Choinki nie będzie? O ekologicznych świętach Bożego Narodzenia
Dziś chciałabym się podzielić moimi planami na święta. Choć nie lubię świątecznej komercji otaczającej nas zewsząd na długo przed Bożym Narodzeniem, to w tym roku sama zaczęłam o nich myśleć już dawno. Jak przeżyć je etycznie i ekologicznie? Jak sprawić by był to okres spokojny i wyjątkowy? Z czego zrezygnować, a gdzie pozwolić sobie na ukłon w stronę tradycji? Takie pytania zadaję sobie od pewnego czasu przy wielu okazjach, przed świętami nie mogło więc być inaczej.
poniedziałek, 5 grudnia 2016
Recenzja książki "Wilki" Adama Wajraka
Jeszcze kilka lat temu stwierdziłabym pewnie, że książka o przyrodzie nie może być wciągająca. Nie wiele jest też książek, do których wracam. A jednak, po roku postanowiłam przeczytać "Wilki" ponownie i za drugim razem wywarły na mnie chyba jeszcze silniejsze wrażenie niż po podczas pierwszej lektury!
czwartek, 1 grudnia 2016
Leśne zwierzęta spod szydełka - zabawy z kawałkiem drutu i resztkami włóczek
Przez całe lata wydawało mi się czarną magią. Wiedza tajemna, dostępna najwytrwalszym... Cholernie trudne zajęcie, wymagające duszy artysty, precyzji, wyobraźni i cierpliwości... Piękne gazetki, z apetycznymi zdjęciami wyrobów i... tajnym szyfrem w środku! Nie raz próbowałam go rozszyfrować i po kilku godzinach odchodziłam sfrustrowana.
Jak to się stało, że postanowiłam się przełamać i udało się nauczyć się czegoś więcej niż łańcuszka? I dlaczego zaczęłam od leśnych zwierzątek?
środa, 30 listopada 2016
Listopad 2016, czyli o tym jak pokochałam krótkie dni i długie, ciemne wieczory.
W listopadzie dzień skrócił się niemiłosiernie, pogoda nie rozpieszczała, a ja mimo wszystko pokochałam ten miesiąc. Na początku zachwycił mnie barwami lasu, potem bezkresnością mgieł, w końcu bielą śniegu. Weekendowe spacery, krótkie rześkie rowerowe przejażdżki, herbaciane spotkania, ciepły koc lub ponczo, druty i szydełko, a czasem dobra książka - to wszystko (i sporo innych drobnych krzątanin) sprawiło, że ten znienawidzony przez wielu czas był dla mnie wyjątkowy...
Beskid u schyłku listopada. |
W połowie miesiąca sypnęło śniegiem. Po kilku dniach stopniał, by znów wrócić dwa tygodnie później. |
W Dzień Wszystkich Świętych byliśmy ostatni raz na grzybach. |
piątek, 25 listopada 2016
Pełnoziarniste pierożki momo.
Pierożki momo po raz pierwszy widziałam i jadłam w indyjskiej Dharamśali. Od tamtej pory za każdym razem, kiedy mam z nimi styczność przypominają mi to wyjątkowe miejsce...
Cóż to za potrawa? Momo to tak naprawdę pierogi w kształcie sakiewki. Trwają kłótnie o to, czy to przysmak oryginalnie tybetański, nepalski czy mongolski. Moim zdaniem to zupełnie nieważne, bo skąd by nie pochodziły - smakują wybornie! Najczęściej spotyka się je z nadzieniami kapuścianym, mięsnym, serowym lub soczewicowym. Czym więc różnią się od naszych pierogów? Orientalną nutą przypraw i faktem, że gotuje się je nie w wodzie, a na parze! Jest z tym trochę zachodu, przygotowanie potrawy wydaje się jeszcze bardziej czasochłonne niż ulepienie i ugotowanie zwykłych pierogów, ale zdecydowanie warto się natrudzić!
czwartek, 24 listopada 2016
Nie masz foremki na mydło? Zrób ją sam - ze śmieci!
Od dłuższego czasu chodzi za mną marzenie, by zrobić sobie prezent i kupić lub samodzielnie skonstruować profesjonalną formę na mydło - drewnianą z regulowaną pojemnością. Może kiedyś się uda. Póki co jednak regularnie rozglądam się po domu i widzę coraz to nowe rzeczy, dzięki którym mogę osiągnąć fantazyjne kształty mydeł w 5 minut i praktycznie bezkosztowo!
Myślę, że gdy w coś się wkręcimy (na krócej lub dłużej) lubimy otaczać się rzeczami i gadżetami z tym związanymi. Wmawiamy sobie, że są nam niezbędnie konieczne - kupujemy i małymi kroczkami pomniejszamy domowe fundusze oraz przestrzeń, a potem wpada nam w oko coś "lepszego" i znów kombinujemy jak stać się posiadaczem tej fantastycznej rzeczy... Pół biedy, gdy zafascynowanie staje się długotrwałą pasją. Gorzej, jeśli po prostu chcemy zrobić coś raz lub tracimy zapał szybciej niż się tego spodziewaliśmy.
Myślę, że gdy w coś się wkręcimy (na krócej lub dłużej) lubimy otaczać się rzeczami i gadżetami z tym związanymi. Wmawiamy sobie, że są nam niezbędnie konieczne - kupujemy i małymi kroczkami pomniejszamy domowe fundusze oraz przestrzeń, a potem wpada nam w oko coś "lepszego" i znów kombinujemy jak stać się posiadaczem tej fantastycznej rzeczy... Pół biedy, gdy zafascynowanie staje się długotrwałą pasją. Gorzej, jeśli po prostu chcemy zrobić coś raz lub tracimy zapał szybciej niż się tego spodziewaliśmy.
wtorek, 22 listopada 2016
Kubeczek menstruacyjny - przyjaciel ekokobiety.
Szacuje się, że przeciętna kobieta w ciągu swojego życia zużywa od 8 do 17
tysięcy tamponów lub podpasek. Ponoć przez jeden rok tylko Polki byłyby w stanie zużytymi
artykułami higieny intymnej dziesięciokrotnie wytapetować równik. Takie odpady
nie są przetwarzalne, a ich rozkład trwa kilkaset lat. Ile opakowań za nimi
stoi? Ile wody i energii pochłonęła ich produkcja? Czy nie ma alternatywy?
Agnieszka z bloga Ekologika zgodziła się odpowiedzieć na kilka moich pytań i
opowiedzieć Wam dziś o swoich doświadczeniach z kubeczkiem menstruacyjnym -
wielorazowym, ekologicznym i higienicznym rozwiązaniu comiesięcznych kobiecych
dylematów.
piątek, 18 listopada 2016
Ekologiczna myjka do naczyń? Zrób ją sam!
Od dłuższego czasu marzyłam o tym, żeby zastąpić plastikową gąbeczkę do mycia naczyń jakąś naturalną myjką. Ponieważ te, które można kupić są niemożebnie drogie, postanowiłam sama sobie taką wydziergać. A że nie jest to trudne - dzielę się wskazówkami!
środa, 16 listopada 2016
Kisełycia i hałuszki, czyli kolejne potrawy kuchni łemkowskiej.
W Święto Niepodległości wybraliśmy się do Wysowej na obiad. Postanowiliśmy zjeść coś regionalnego w znanej i polecanej "Gościnnej Chacie". I choć strawa smakowała pysznie to troszkę się rozczarowałam. Mimo wielkiego parkingu, nie było gdzie zostawić rowerów (ostatecznie spięliśmy nasze szosy ze sobą, zostawiliśmy przed wejściem i liczyliśmy na łut szczęścia), 95% dań było mięsne, a prawie każde z pozostałych domyślnie omaszczane skwarkami (na szczęście zaznaczono to w karcie i można było poprosić bez). Nie oferowano też żadnych dań z rzepy, brukwi, owsa czy kasz, które według przekazów stanowiły podstawę kuchni Łemków.
Mimo gospodarności i różnych zajęć, Łemkowie na ogół żyli ubogo. Ludzi we wsiach było dużo, ziemia marna i rozdrobniona, umiejętności rolnicze niskie. O niewielkiej zamożności świadczyć może jadłospis. Podstawą pożywienia były rzepa i brukiew, potem ziemniaki oraz kasze, pieczywo i przetwory mleczne. Produkty roślinne stanowiły około 90% pokarmów. Jedzono trzy razy dziennie (obid, połudenok i weczerie). Posiłki niewiele się różniły, a ciepłe potrawy były tylko rano i wieczorem, bo dwa razy dziennie palono w piecu.
W zwyczaju było jedzenie z jednej miski, używano drewnianych łyżek i kozików.Typowe dania to czyr, tj. rzadka zacierka z mąki pytlowej, żytniej lub pszennej; zamieszka czyli gęsty czyr; kisełycia - żur z mąki owsianej; kwasówka, tj. zacierka na soku z kiszonej kapusty; poływka czyli zabielana mąką serwatka; maczanka - zacierka na mleku z roztopioną bryndzą; mastyło, tj. kleik mączny z masłem; liczne gatunki pieczywa i placków; kasze np. pamuła czyli gęsta gierma (kasza pszenna) z owocami; ziemniaki; kapusta z fasolą, grochem albo kwaszona. Mięso pojawiało się na stole właściwie tylko przy większych świętach. W okresach postów (a tych w obrządku wschodnim jest dużo) potrawy były jeszcze skromniejsze bo nie używano nabiału (...), jako okrasy używano wówczas oleju lnianego.
Grzesik, Traczyk, Wadas, Beskid Niski, Warszawa 2012.
A w mojej głowie znów pojawia się pytanie: dlaczego w regionalnej karczmie tak trudno pożywić się autentycznymi daniami lokalnej kuchni? Wysowa to turystyczne miejsce, a niewielu gości poznaje historie ziem, które odwiedza. Jedzenie mięsnych pieczeni tej historii nie przybliża, a dania z brukwi, rzepy i owsa mogłyby zaintrygować niejednego i zainspirować do dociekań, dlaczego żywiono się właśnie tym!
Na szczęście udało mi się dotrzeć do receptur na kolejne dania kuchni łemkowskiej - są proste i skromne, ale pyszne. Do przygotowania pożywnego, dwudaniowego obiadu dla czterech osób wystarczą niecałe dwie szklanki płatków owsianych, kilogram ziemniaków, odrobina mąki, oleju, soli i przypraw.
Na szczęście udało mi się dotrzeć do receptur na kolejne dania kuchni łemkowskiej - są proste i skromne, ale pyszne. Do przygotowania pożywnego, dwudaniowego obiadu dla czterech osób wystarczą niecałe dwie szklanki płatków owsianych, kilogram ziemniaków, odrobina mąki, oleju, soli i przypraw.
poniedziałek, 14 listopada 2016
Dlaczego przestajemy chodzić?
Jedna z pierwotnych czynności, znana od początku - dziś budzi podziw, zdziwienie lub niedowierzanie. A przecież przez tysiące lat w głowie nie mieściły się nam inne formy transportu! Od dłuższego czasu zadaję sobie pytanie, co się stało z nami ludźmi, że powoli przestajemy chodzić?
Autorką tej fotografii jest Magda Szopa. |
Nie ukrywam, że moim głównym środkiem transportu jest rower. Choć używam go przez cały rok, bez względu na pogodę, czasem odpuszczam. Wtedy zostają mi nogi ubrane w wygodne buty. Mogę na nich podreptać wszędzie. Zajmuje to więcej czasu niż dopedałowanie na dwóch kółkach, ale jest równie skuteczne. Czasami utrudnia transportowanie bagażu, niekiedy jednak wygodniej jest coś nieść niż wieźć. By chodzić nie potrzebuję żadnych sprzętów i maszyn, nie muszę ich czyścić i serwisować, ani wyszukiwać dla nich miejsca, odśnieżać i skrobać, niewiele też może się zepsuć... Idę!
niedziela, 13 listopada 2016
Pierogi z kapustą i grzybami.
Od kilku dobrych tygodni chodził za mną ten smak. Pysznych roślinnych i tradycyjnie polskich pierogów. Smakujących swojską kapustą i leśnymi grzybami. W końcu wybraliśmy się na nie do lokalnej karczmy i tak nam posmakowały, że postanowiliśmy zrobić zapasy!
Najbardziej lubię gdy kapuściany farsz jest lekko kwaśny. Z braku kiszonej kapusty zastosowałam fortel z sokiem spod kiszonych ogórków i ku mojemu zaskoczeniu uzyskałam dokładnie taki smak o jaki mi chodziło. Nie pozostaje nic innego jak podzielić się przepisem.
Najbardziej lubię gdy kapuściany farsz jest lekko kwaśny. Z braku kiszonej kapusty zastosowałam fortel z sokiem spod kiszonych ogórków i ku mojemu zaskoczeniu uzyskałam dokładnie taki smak o jaki mi chodziło. Nie pozostaje nic innego jak podzielić się przepisem.
poniedziałek, 7 listopada 2016
Recenzja książki "Sekretne życie drzew" Petera Wohllebena
Las to miejsce, w którym od lat szukam spokoju i wytchnienia. Uwielbiam w nim przebywać, spacerować i jeździć na rowerze. Jako dziewczynka spędzałam w lesie co najmniej miesiąc wakacji, przez lasy wędrowałam z plecakiem pokonując kolejne górskie szlaki za czasów studenckich, do lasu uciekałam przed zgiełkiem miasta, gdy zaczęłam pracować. I choć za każdym razem zachwycałam się wyjątkową atmosferą tego miejsca, zapachem, zielenią i ciszą - dopiero lektura książki Petera Wohllebena uświadamiała mi jak mało wiem o ukochanym lesie...
czwartek, 3 listopada 2016
Givebox - historia wyjątkowej szafy...
Szafa na środku ulicy. Można przyjść, pooglądać, zostawić coś lub zabrać. Poznajcie Givebox! Opowie Wam o nim Kasia Wągrowska, inicjatorka ustawienia takiej szafy w Poznaniu i autorka bloga Ograniczam Się, na którym opisuje swoją drogę od nadmiaru do umiaru.
Stawianie Giveboxa. Zdjęcie pochodzi z galerii Kasi Wągrowskiej. |
poniedziałek, 31 października 2016
Październik 2016 - lis, skarpetki i nowy sad.
W październiku pogoda nie rozpieszczała, kubek herbaty i ciepły koc wydawały się jedynym rozsądnym zestawem na przeżycie tego miesiąca. A jednak, gdy tylko widzieliśmy przez okno bajkowe kolory jesieni - ciągnęło nas na zewnątrz...
Lis!
|
środa, 26 października 2016
Tapenada - pasta z oliwek.
Tapenada - prowansalska pasta do chleba z oliwek, kaparów i oliwy - jest jednym z moich ulubionych smarowideł do kanapek. W swoim przepisie kapary pomijam, bo w moich okolicach są trudno dostępne i drogie, a pastę przygotowuję z oliwek czarnych, które smakują mi znacznie bardziej niż zielone (są delikatniejsze i rzadko występują w bardzo słonej zalewie).
Najczęściej po prostu smaruję tapenadą chleb, czasem jem ją na chrupiącej bagietce, grzankach lub w towarzystwie dodatków, które kojarzą mi się z kuchnią grecką lub włoską (do niedawna myślałam, że to potrawa z tej części Europy - sic!). Pierwszy raz widziałam ją w kanapce koleżanki, w jakimś krakowskim barze - to czarne coś, wydostające się spod sałaty i pomidora, zaciekawiło mnie wyglądem i aromatem, a gdy ugryzłam kęs kanapki - także i smakiem!
wtorek, 25 października 2016
Genialna pasta bezrybna.
Ostatnio jakby przejadły mi się nasze codzienne pasty do chleba. Zapragnęłam jakiegoś nowego smaku. Przeglądając szafkę w poszukiwaniu inspirującego składnika spojrzałam na tofu, zakupione dwa tygodnie temu przy okazji wizyty w mieście i postanowiłam zrobić pierwszą w życiu pastę bezrybną. Smak przerósł moje najśmielsze oczekiwania - gdybym sama nie przygotowała tego smarowidła do chleba, byłabym pewna, że króluje w nim wędzona makrela!
poniedziałek, 24 października 2016
Upcycling - drugie życie śmieci.
Płaszcz z koca, szydełko z jednorazowych pałeczek, stare klapki przerobione na modne obuwie, wycieraczka ze starych podkoszulków, doniczka z puszki po groszku, pudełko śniadaniowe z plastikowej butelki, świecznik z kartonu po mleku... Julia Wizowska pokazuje, że temu, co na pozór nieprzydatne można nadać drugie życie - ozdabiając lub przetwarzając! Na swoim blogu Na nowo śmieci prezentuje coraz to nowe pomysły i patenty, a także opisuje co robić z którymi kategoriami śmieci, by jak najmniej szkodzić środowisku. Dziś mam dla Was wywiad z autorką inspirującego bloga o upcyclingu!
Mój skromny upcycling październikowy: skarpetki z resztek włóczek po babci męża, jeżynówka w butelce po oleju i foremki na mydło z kartonu po przesyłce. |
sobota, 22 października 2016
Foodsharing - nie wyrzucaj, dziel się!
Zorganizowałeś spotkanie, po którym zostało sporo wartościowego jedzenia i nie wiesz co z nim zrobić? Kupiłeś czegoś za dużo i boisz się, że nie zjesz przed końcem ważności? Goście podarowali Ci spożywcze rarytasy, których nie cierpisz? A może został tydzień do najbliższej wypłaty, a ty nie masz czego włożyć do garnka? W krakowskiej kawiarni przy ulicy Długiej na darczyńców i głodomorów czekają regał i lodówka! Przyjdź i podziel się tym, czego masz za dużo lub zabierz to, czego Ci brakuje. O inicjatywie Foodsharing Kraków opowiada Weronika Wirtel.
poniedziałek, 17 października 2016
Materiałowy worek na chleb (i nie tylko).
Wczoraj był Światowy Dzień Żywności. Ekologiczne portale i blogi prześcigały się w patentach na to jak nie marnować jedzenia. Według statystyk to chleb wyrzucamy najczęściej. Na Ulicy Ekologicznej ukazał się artykuł o tym co robić z kilkudniowym, podeschniętym, czerstwym chlebem. Pojawiły się głosy, że wszystko fajnie, jeśli pieczywo się zsycha, ale co jeśli po dwóch, trzech dniach pojawi się pleśń?
Cóż, wiele zależy od jakości chleba. Sama kupuję go rzadko, najczęściej piekę sama. Jednak obojętnie czy wyjmuję pieczywo z domowego piekarnika, czy przynoszę je ze sklepu - trzymam na wierzchu (bez foliowych worków, papierów i ściereczek)! Nie pleśnieje nigdy. Jeśli mam krojony, to wkładam do drewnianego półmiska i przykrywam ścierką.
Chleb i bułki należą do artykułów najczęściej kupowanych w plastikowych siateczkach. Ponieważ nie myjemy ich przed zjedzeniem absolutnie nie mogą się pobrudzić. Wielu z nas kupuje też chleb krojony i pojawia się pytanie - jak spakować go luzem? W grupie dyskusyjnej Zero Waste Polska znalazłam informację, że dawniej używano wielorazowych lnianych lub bawełnianych woreczków na chleb. Ten retro patent bardzo mi się spodobał i postanowiłam czym prędzej sobie taki skonstruować.
Worek sprawdzi się zarówno do transportu i przechowywania chleba, jak i innych rzeczy, które większość ludzi pakuje w foliówki (warzyw, owoców, produktów kupowanych na wagę...).
Jeśli nie umiesz szyć, to warto rozpocząć naukę od uszycia sobie takiego woreczka właśnie. Jeśli umiesz - stworzenie worka na chleb zajmie Ci 10 minut! A zatem do dzieła!
Cóż, wiele zależy od jakości chleba. Sama kupuję go rzadko, najczęściej piekę sama. Jednak obojętnie czy wyjmuję pieczywo z domowego piekarnika, czy przynoszę je ze sklepu - trzymam na wierzchu (bez foliowych worków, papierów i ściereczek)! Nie pleśnieje nigdy. Jeśli mam krojony, to wkładam do drewnianego półmiska i przykrywam ścierką.
Chleb i bułki należą do artykułów najczęściej kupowanych w plastikowych siateczkach. Ponieważ nie myjemy ich przed zjedzeniem absolutnie nie mogą się pobrudzić. Wielu z nas kupuje też chleb krojony i pojawia się pytanie - jak spakować go luzem? W grupie dyskusyjnej Zero Waste Polska znalazłam informację, że dawniej używano wielorazowych lnianych lub bawełnianych woreczków na chleb. Ten retro patent bardzo mi się spodobał i postanowiłam czym prędzej sobie taki skonstruować.
Worek sprawdzi się zarówno do transportu i przechowywania chleba, jak i innych rzeczy, które większość ludzi pakuje w foliówki (warzyw, owoców, produktów kupowanych na wagę...).
Jeśli nie umiesz szyć, to warto rozpocząć naukę od uszycia sobie takiego woreczka właśnie. Jeśli umiesz - stworzenie worka na chleb zajmie Ci 10 minut! A zatem do dzieła!
piątek, 14 października 2016
Na bakier ze zniczem, czyli bezśmieciowe Święto Zmarłych.
Na podstawkach (by nie pobrudziły płyty nagrobka), z kapturkami (żeby nie nakapał deszcz), z kwiatkiem w środku, udające kapliczki lub kryształy... We wszystkich kolorach tęczy. Dopasowane i poukładane w krzyże, serca lub inne misterne wzory. Plastikowe lub szklane, na wymienialne wkłady lub z wlaną parafina. Są już nawet na baterie!!! Większość z nich użyjemy raz. W kilka dni po pierwszym i drugim listopada cmentarne śmietniki pękną w szwach od śmieci, w większości nieposegregowanych... Do Święta Zmarłych zostało niewiele ponad dwa tygodnie - czas rozpocząć przygotowania! Tylko czy warto podtrzymywać tę tradycję? Czy znicz koniecznie trzeba kupić i ustawić na grobie?
Mydło prosto z ula - z miodem i woskiem pszczelim.
Od dłuższego czasu marzyłam o tym, żeby zrobić mydło ze skarbami z ula. W końcu się udało! Obawiałam się troszkę tego przedsięwzięcia, nie byłam pewna jak zachowa się wosk i miód. Totalnie zaskoczył mnie fakt, że godzinę po przelaniu surowego mydła do formy, z pięknego budyniu w żółtozłotym kolorze masa zrobiła się całkowicie czarna, a po zastygnięciu brązowa... Mydełko, które widzicie na zdjęciach ma przyjemny orzechowomiodowy zapach, trochę się pieni, a trochę maże i zostawia na skórze film.
piątek, 30 września 2016
Wrzesień 2016, pierwszy rok w Beskidzie za nami!
Wrzesień to dla nas miesiąc szczególny. Świętujemy pierwszą rocznicę przeprowadzki w Beskid. Za nami rok absolutnie wyjątkowy - pełny nowych doświadczeń oraz wynikających z nich radości i zmęczenia, a także wciąż pojawiających się planów i marzeń, jak żyć lepiej...
piątek, 16 września 2016
Ryżowa sałatka o smaku sushi.
Dziś wymarzyło mi się na obiad sushi. Nie miałam jednak ani czasu, ani ochoty zwijać rolek. Postanowiłam zaryzykować i zrobić sałatkę, która choć trochę będzie przypominała w smaku tę najbardziej znaną japońską potrawę.
Wiem, wiem - profanacja pełną gębą... Tak, elegancko podane rolki smakują inaczej - jeśli wolicie tradycyjne sushi, to przypominam przepis z zimy.
czwartek, 15 września 2016
Klasyk w wersji wege, czyli moje pierwsze eksperymenty z kotletami sojowymi.
Rzadko używam produktów spożywczych dedykowanych weganom. Gotowce, mleka i śmietany roślinne, tofu, smarowidła i pasztety to rzeczy, które wydają mi się wysoko przetworzone. Do tego nie da się ich kupić na wagę - są dostępne w mikroporcjach opakowanych w plastik. Prawdę powiedziawszy, w Beskidzie nie są dostępne w ogóle... ;) Zwykle więc wolę gotować od zera - z warzyw, nasion i kasz. Kiedy jednak zobaczyłam na półce lokalnego sklepu kotlety sojowe, postanowiłam się przełamać, udać, że nie widzę plastikowej torebki i dać im szansę. Bałam się bardzo, że eksperyment się nie uda i będziemy głodni, więc na wszelki wypadek przyrządziłam też dużo warzyw...
środa, 14 września 2016
Dynia makaronowa z pieczonymi pietruszkami, awokado, pomidorkami koktajlowymi i migdałami.
Dynię makaronową dostaliśmy kilka dni temu od sąsiada w zamian za wiadro pomidorów. Jest to bardzo wdzięczne warzywo, a nazwa bierze się stąd, że po upieczeniu jego miąższ przypomina nitki makaronu.
Taka dynia doskonale komponuje się z sosem pomidorowym lub pesto. Ja postanowiłam jednak poeksperymentować i ozdobić ją zimnymi dodatkami, a przy okazji pieczenia dyni podpiec też malutkie pietruszki, które miałam z przerywania grządek, a żal było wyrzucić - jeśli takich nie macie pokrójcie duży korzeń na kawałki.
Potrawa jest relatywnie prosta w wykonaniu i prawie nie brudzi naczyń podczas przygotowywania - w sam raz dla kuchennych leniuchów! ;)
Potrawa jest relatywnie prosta w wykonaniu i prawie nie brudzi naczyń podczas przygotowywania - w sam raz dla kuchennych leniuchów! ;)
wtorek, 13 września 2016
Z prądem czy bez? O moich skromnych próbach rezygnacji z tego co elektryczne.
Wielu z nas marzy o życiu prostym i prostej codzienności, a przynajmniej tak twierdzi. Pociąga nas romantyczna wizja pasterza mieszkającego w szałasie i chodzącego ze swym stadem po górskich halach, ogrodnika umiejącego wyhodować zapas jedzenia na cały rok, rzemieślnika w drewnianym domu, który potrafi sam zrobić sobie półkę, buty i naprawić rower... Wzrusza nas widok mężczyzn rąbiących drewno i kobiet łuskających fasolę...
Kiedy jednak skosztujemy takiego życia i porządnie się spocimy lub wynudzimy, tęsknimy za maszynami i elektroniką, za tym, by ktoś zrobił coś za nas. Inwestujemy w nowe sprzęty, wyrzucamy stare i kupujemy coraz to "doskonalsze" modele. Jesteśmy tak przekonani o wartości tych sprzętów, że sami polecamy je innym - ileż to razy słyszeliśmy lub mówiliśmy "Przydałby Ci się...". Która ze współczesnych gospodyń nie słyszała o Termomixie?
Jeśli wielkie czarne pudło zajmuje centralne miejsce w Twoim salonie, zdarza Ci się wracać kilka kilometrów po zapomniany w domu telefon, mimo, że przez to spóźnisz się na umówione spotkanie, nie wyobrażasz jazdy na rowerze bez licznika, to mój artykuł najprawdopodobniej Cię nie porwie, być może nawet wyda się dziwny i denerwujący.
Sama zastanawiam się ciągle gdzie jest granica, co się faktycznie jest przydatne i praktyczne, a co nie. Do stopniowej powolnej rezygnacji z elektrycznych i elektronicznych sprzętów zainspirowała mnie tęsknota za prostotą, ale też psujące się i znikające liczniki rowerowe, kategoryczne stwierdzenie męża, że rezygnuje z telefonu komórkowego oraz filmy i książki poruszające temat elektroprzemysłu i elektrośmieci. W dzisiejszym poście postaram się opisać moje pokusy, próby i doświadczenia w rezygnowaniu z rzeczy, które uznałam za niepotrzebne. Jeśli uda mi się zainspirować kogokolwiek do rezygnacji z zakupu jakiegoś sprzętu na prąd, będę bardzo szczęśliwa!
poniedziałek, 5 września 2016
Rozgrzewająca zupa kukurydziana.
Zupa kukurydziana to jedno z moich wspomnień z dzieciństwa. Cudownie sycąca i rozgrzewająca. Niezwykle prosta w przygotowaniu. W rodzinnym domu nazywaliśmy ją siorbatką, gdyż zwykle trafiała na stół, gdy była za gorąca by ją zjeść... ;)