piątek, 23 marca 2018

Recenzja książki "Pasieka Dredziarza" Ewy i Pawła Piątków

Czytając "Pasiekę Dredziarza" czułam się tak, jakby ktoś zaprosił mnie do przytulnego domu, posadził przy ciepłym piecu, dał coś pysznie miodowego do jedzenia i picia, a potem zaczął snuć wspomnienia... 




O życiowych decyzjach oraz idących za nimi codziennych zmaganiach, sukcesach i porażkach, nadziejach, radościach, problemach i smutkach. Wreszcie, a może przede wszystkim, o swoich ukochanych pszczołach.

Książka jest dla mnie wyjątkowa także dlatego, że przeprowadzając się na wieś marzyliśmy o założeniu pasieki. Myśleliśmy o tym nawet wtedy, gdy jedynym gruntem jakim dysponowaliśmy, była działka w mieście. Nasze przygotowania sprowadzają się jednak jak na razie do czytania pszczelarskich lektur obowiązkowych. No dobra, zasadziliśmy też kilka lip i akacji. Nadal jednak nie mamy żadnego ula, ani też odrobiny praktycznej wiedzy jak się z takowym obchodzić.

Kiedy więc dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego znalazłam tę pozycję w pocztowej skrzynce, wszystkie książki, przez które aktualnie starałam się przebrnąć, poszły w odstawkę. "Pasiekę Dredziarza" przeczytałam trochę na opak. Zaczęłam od opowieści Ewy - dotyczących zmian jakie niesie przeprowadzka na wieś i rodzicielstwa, a dopiero po ich lekturze pochłonęłam historie Pawła - o życiu pasieki właśnie, ale też o remontowaniu domu, uprawianiu ogrodu czy... graniu na bębnach! Te drugie okazały się dla mnie dużo ciekawsze.

Paweł opowiadał z pasją i werwą o wszystkim co w ciągu roku dzieje się w pasiece. Czuć było, że to pszczelarz z imponującym doświadczeniem oraz mocą anegdot i ciekawostek, którymi umie sypać jak z rękawa. Z wypiekami na twarzy czytałam więc o tym, jak wyglądają wiosenne porządki i przeglądy uli, jaka pogoda najbardziej odpowiada pszczołom i pszczelarzom. O śladach myszy na dnie pszczelich domów i o tym jak zapobiec rójkom.... Śledziłam wiadomości o miodobraniu i tak się w nie wkręciłam, że mnie samej wszystko wydawało się klejąco-cukierkowe. Bałam się nawet użądleń, choć nic mi w okół głowy nie latało. Martwiłam, czy wędrowne ule wywiezione daleko dadzą sobie radę. Późną jesienią i zimą z utęsknieniem wypatrywałam wiosny...




Książkę polecam tym, którzy myślą o przeprowadzce na wieś i mają jej sielankową wizję oraz tym, którzy marzą o pasiece... A sama czekam na więcej pszczelich opowieści z Pasieki Dredziarza!

6 komentarzy:

  1. Od pszczółek trzymam się z daleka, bo jestem uczulona na jad. Jedynie swego czasu uwielbiałam Pszczółkę Maję. Rewelacyjne masz skarpetki.:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi hi hi! Skarpeciochy podkradłam cichaczem mężowi.

      Usuń
  2. Myslalam o tej książce. Teraz wiem, że na pewno warto zapisać ją na listę do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że nie prowadzisz wypożyczalni tych wszystkich ciekawych książek, o ktorych piszesz na blogu. Zawsze mam dylemat co zrobic jak mnie jakas książka zaciekawi. U nas w bibliotece na próżno szukac takich pozycji. Pozostaje kupienie. Tylko co potem z taka książką zrobić? W domu brak już miejsca na przechowywanie kolejnych...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W planie mamy bibliotekę dla gości... Jak w końcu uda się stworzyć ekologiczno-rowerową agroturystykę.

      Usuń