W nowym roku zima dała nam się we znaki. Zamarzła rzeka, mrozy nie odpuszczały, a śniegu cały czas przybywało. Coraz grubsza jego warstwa dawała możliwość codziennej obserwacji wszechobecnych śladów dzikiej przyrody. Przez prawie cały miesiąc ziąb ochoczo wdzierał się do domu, a temperatura na zewnątrz oscylowała w granicach od -10 do -29. Nawet spacerowanie znalazło się na granicy przyjemności i nierzadko walczyliśmy ze sobą, by wyjść z ciepłej chaty na przechadzkę. Zdarzało nam się brnąć przez śniegi, ale głównie poruszaliśmy się tunelami wykopanymi przez męża albo wędrowaliśmy asfaltowymi drogami. O poranku podziwialiśmy sarenki przychodzące nad staw lub do zagajnika pod domem. Na śniadanie jedliśmy rozgrzewające owsianki, na obiad sycące zupy, pod wieczór raczyliśmy się kisielami na bazie domowych soków. Na siebie ubieraliśmy kilka warstw ciepłych swetrów...
Jeśli rano udało nam się wstać z łóżka, jeszcze zanim słońce wyszło zza gór, zza okien naszego domu podziwialiśmy sarny. |