Wydaje nam się często, że uczymy nasze dzieci szacunku do Przyrody strofując je - przypominając o zapalonym świetle, czy odkręconej wodzie. Basia Zamożniewicz, autorka bloga Wielki Zachwyt, wybrała inną drogę. Wierzy, że miłość do Natury budzimy w sobie przebywając na jej łonie i zapraszając tam bliskich. Zapytałam jak wygląda w jej rodzinie spędzanie czasu w tak szczególny sposób oraz co daje jej i jej dzieciom.
Wszystkie zdjęcia użyte w tym artykule pochodzą z archiwum rozmówczyni. |
Prowadzisz bloga, na którym opisujesz zachwyt nad Przyrodą, swój i swoich dzieci. Skąd pomysł by tak dużo czasu spędzać w naturze? Od zawsze chodzicie do lasu, czy ten sposób spędzania czasu wiąże się z jakąś życiową zmianą?
Jest mi na pewno łatwiej budować swoją relację z Naturą a teraz całej mojej rodziny, bo mieszkamy na wsi - wystarczy wyjść z domu do ogrodu, do stawu mamy 500 metrów, do lasu 2500. Od początku w naszej rodzinie dużo czasu spędzaliśmy poza domem, ale prawdą jest, że dopiero od dwóch lat robimy to z większą świadomością i traktujemy to priorytetowo. Ma to związek z moim doświadczeniem. Przełom 2015 i 2016 roku był dla mnie trudnym momentem w życiu osobistym i zawodowym. Czułam, że się pogubiłam. I może to dziwnie zabrzmi - ale las mnie wtedy zawołał. Pamiętam ten moment, kiedy siedziałam przed komputerem i czułam, że muszę wyjść, iść na długi spacer, iść do lasu, bo oszaleję. Wróciłam zupełnie inna. Spokojniejsza. Odżywiona. Pełna nadziei i silniejsza. I tak się zaczęło. Chodziłam częściej. Później zabrałam dzieci. Później postanowiłam biegać. Pewnego dnia wróciłam z postanowieniem założenia bloga i opowiadania o naszym doświadczeniu innym.
No właśnie. Zazwyczaj, gdy piszesz o naturze, wspominasz o lesie. Dlaczego akurat las?
Las dla mnie jest zupełnie inną przestrzenią niż ogród czy łąka. Czuję jego moc. Czuję ogrom życia, które w nim jest. Uwielbiam lasy, w których nie ma (czyli jest bardzo mało) ingerencji człowieka. Tam jestem spokojniejsza. Odpoczywam. Mam niezwykłe myśli, które nie przychodzą mi w innej przestrzeni. Zmienił mnie na lepsze. Najpierw zauważyłam, że w lesie jestem po prostu lepszą mamą - cierpliwą, uśmiechniętą, bardziej obserwującą niż ingerującą. Moje dzieci w lesie są bardziej współpracujące ze sobą i niezwykle zaangażowane w zabawę. Zauważyłam, że las ma terapeutyczny wpływ na nas. I tak stał się moim miejscem mocy.
Animujesz jakoś rodzinne spacery czy pozwalasz dzieciom robić co chcą? Kto decyduje gdzie i kiedy idziecie, co ze sobą zabieracie, jak spędzacie czas?
Och świetnie, że zadajesz to pytanie, bo myślę o tym często. Jeśli chodzi o nasze prywatne spacery, to zazwyczaj ja wychodzę z inicjatywą, słucham czy moja rodzina ma ochotę czy nie, w jakim są nastroju. Mojemu starszemu synkowi bardzo potrzebne jest w lesie towarzystwo rówieśników i w efekcie rodzinne wyjazdy w komplecie zdarzają się już nie tak często jak jeszcze rok temu. Za to zyskałam motywację, by zabierać sąsiadów i to jest super. W lesie nigdy nic nie animuję, nie proponuję. Dzieci decydują co zabrać i co robić. Dzieje się samo. Ale przy spotkaniach otwartych, jakie organizuję w każdą pierwszą niedzielę miesiąca dla rodzin z moich okolic, czasami wkręca mi się myśl, że powinnam opracować jakiś program i szykować atrakcje. Leczę się z niej jednak dość szybko - las daje nam dokładnie to, czego w danej chwili potrzebujemy. To już jest odpowiedzialność każdego, kto dołącza, aby zmienić swoją optykę i znaleźć w tej sytuacji coś dobrego dla siebie, dla swojej rodziny. Ja w to nie ingeruję. Oferuję czasami hamak, co wprawia w super nastrój.
Hmm... Odpowiem na dwóch poziomach. Racjonalnym i bardziej metafizycznym. Jeśli chodzi o pierwsze to jest już mnóstwo raportów z badań mówiących wprost o tym, że przebywanie w Przyrodzie buduje odporność dziecka, umiejętność samoregulacji, pewność siebie, zwiększa sprawność fizyczną i kreatywność oraz - co niesamowite że już zostało udowodnione badaniami - wpływa na lepsze oceny w szkole. Ja to wszystko widzę obserwując moje dzieci. Ale nie z tego powodu spędzamy czas w Przyrodzie. Bo to, co Przyroda daje dzieciom, co według mnie najważniejsze, to poczucie przynależności i współzależności. Przyroda uczy ich, że wszystko jest powiązane, wszystko jest potrzebne, jedno wynika z drugiego i my jako ludzie nie mamy wpływu na wiele z tych niepojętych zjawisk i procesów, które tam zachodzą. Chciałabym, aby każde dziecko dzięki przebywaniu w Przyrodzie rozkochało się w niej na całe życie. Nigdy nie poczuło się "panem świata" a tylko malutkim elementem wielkiej układanki. By potem, w życiu dorosłym, potrafiło dokonywać mądrych i świadomych wyborów, które uwzględniają dobro całości - dobro naszej planety.
Dużo rozmawiacie o Przyrodzie podczas wycieczek i wędrówek po lesie, a może temat Natury wdziera się czasem do Waszego domu?
Rozmawiamy, choć chyba nie za dużo i nie "naukowo". Ja nadal nie rozpoznaję większości drzew i ptaków. Nie potrzebujemy nazw, by zachwycać się Przyrodą. I chyba nie werbalizujemy większości z naszych doznań. Za to dużo rozmawiamy z dziećmi i z mężem o równowadze między czasem spędzonym w Przyrodzie a czasem "ekranowym". Mojemu mężowi wydaje się, że bez TV nie można żyć, ja twierdzę coś zupełnie innego. Dzieci to widzą i jest to powodem licznych rodzinnych dyskusji.
Piszesz, że świat bardzo potrzebuje ludzi kochających i szanujących Naturę. Jak rozumiesz ten rodzaj szacunku?
O wiele łatwiej mi to opisać, kiedy jestem w trakcie lektury książki Henryka Skolimowskiego "Wizje Nowego Millenium". Trafiłam na nią "przez przypadek" kilka dni temu (nie wierzę w przypadki) i to było niezwykłe odkrycie. Odnalazłam w proponowanej przez autora koncepcji ekofilozofii wiele z tego, co budowało się od lat w mojej głowie. Skolimowski mówi o tym, że potrzebujemy przewartościować nasze poglądy - na temat siebie i świata. Proponuje traktować świat jako sanktuarium, świątynię. Zobacz co się dzieje w naszej głowie, gdy wypowiemy te słowa - świat to sanktuarium. Jak się zachowujemy w sanktuarium? O czym myślimy? Na co zwracamy uwagę? Za autorem: Jeśli świat jest sanktuarium, to nasza postawa wobec niego jest postawą poszanowania. Poszanowania dla całego świata i wszystkiego co on zawiera, także nas samych jako części tego wielkiego sanktuarium. I dalej czytamy: "Chodzi o wielkie zachwycanie się światem. Bo świat jako sanktuarium wymaga zachwytu". Naprawdę serce mi drżało, kiedy czytałam te słowa. Jak wiesz, mój blog, który powstał prawie dwa lata temu nosi nazwę Wielki Zachwyt.
Czy obcowanie z Przyrodą jest dla Ciebie doświadczeniem jednoznacznie pozytywnym? Czy może zdarzają się jednak momenty trudne albo pojawia strach?
Zdecydowanie jest różnie. Pamiętam, jak spacerując samotnie po lesie miałam nawyk ciągłego oglądania się za siebie. Już tego nie mam. Pamiętam jak bałam się lasu wieczorem - też jest coraz lepiej. Kleszcze na pewno niosą ze sobą zagrożenie i chorobę, której nie chciałabym, aby nas dotknęła i wymaga to od nas wielkiej uwagi i ostrożności. To bywa trudne, ale radzimy sobie dobrze. Ja lubię strach w lesie. Jest mi potrzebny. Przypomina mi, kto tu rządzi i wzmaga mój szacunek.
Co poradziłabyś osobom, które zdają sobie sprawę z zalet przebywania na łonie dzikiej natury, ale jednak mają opory. Trudno im się przełamać. Boją się zgubienia w lesie, dzikich zwierząt, kleszczy, nóg podrapanych od jeżyn... Niekomfortowo czują w butach ubrudzonych błotem lub rękach czarnych od borówek.
Och... Myślę, że może las nie jest dla wszystkich najlepszym miejscem. Warto na pewno spróbować. Może z kimś nam bliskim. Polecam wejść też do lasu z tą inną optyką - wchodzić jak do sanktuarium, o którym pisze Skolimowski. Ale nic na siłę. Może na plaży albo łące takie osoby będą czuły się bardziej komfortowo. Wystarczy zdjąć buty, spojrzeć w niebo i skupić się na tym, co odczuwamy. Robić to często, coraz częściej.
Och... Myślę, że może las nie jest dla wszystkich najlepszym miejscem. Warto na pewno spróbować. Może z kimś nam bliskim. Polecam wejść też do lasu z tą inną optyką - wchodzić jak do sanktuarium, o którym pisze Skolimowski. Ale nic na siłę. Może na plaży albo łące takie osoby będą czuły się bardziej komfortowo. Wystarczy zdjąć buty, spojrzeć w niebo i skupić się na tym, co odczuwamy. Robić to często, coraz częściej.
"Syndrom deficytu natury". Widzę, że Twoja rozmówczyni intuicyjnie wie to, co Rchard Louv usiłuje poprzeć badaniami w swoich książkach :) Nie funkcjonujemy dobrze bez swobodnego kontaktu z przyrodą (i nie mam tu na myśli wycieczki do zoo). Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńOj, tak. Wierzę, że każdy z nas nosi w sobie tę tęsknotę...
UsuńW Warszawie otworzyli dwa leśne przedszkola, które polegają na tym, że dzieciaki całymi dniami przebywają na świeżym powietrzu (deszcz, czy nie, nie ważne), bawią się tym co znajdą, grają w podchodu, surwiwale itd. Dwie moje znajome mają tam swoje dzieciaki i mówią, że nigdy wcześniej nie widziały, by one były tak szczęśliwe :D
OdpowiedzUsuńI to jest genialne! Serce rośnie.
UsuńAż zatęskniłam za moim ulubionym lasem... szkoda, że dzieli mnie od niego ponad 300 km:(
OdpowiedzUsuńAż 300 km do lasu? Ej, na pewno jest jakiś bliżej...
UsuńPatyki. Zdecydowanie patyki daje dzieciom przyroda. I jeszcze kałuże ;) ale i tak jestem całym sercem za wypuszczaniem dzieci na łono przyrody :)
OdpowiedzUsuńPatyki i kałuże!!!
UsuńI szyszki!