Po przeczytaniu "Mniej" szukałam, czy są jakieś inne książki Marty Sapały. Potem doszły do mnie wieści, że reportażystka pracuje nad kolejną pozycją, tym razem o marnowaniu żywności. Z niecierpliwością jej wyczekiwałam, miałam poczucie, że będzie to lektura pisana dla i do mnie – zarówno styl pisarski autorki, jak i temat są mi bardzo bliskie.

Bardzo byłam ciekawa od jakiej strony zostanie potraktowany temat jedzeniowego marnotrawstwa. Czy znajdę w książce przepisy na potrawy z obierek i resztek? Czy poznam prawne zapisy dotyczące wyrzucania żywności lub przekazywania jej potrzebującym przez producentów i handlarzy?
Poznam świat freegan? A może będą o wywiady ze specjalistami w dziedzinie niematnowania? Kto właściwie jest takim specjalistą? Zapobiegliwy rolnik, odpowiedzialny sklepikarz, kucharz doskonały, pracownik kompostowni?
Marta Sapała postanowiła zbadać ten temat. Rozmawia z ludźmi, którzy żywią się tym, co znajdą w śmietnikach, zagląda do kompostowników i kuchennych szafek swoich rozmówców, szpera w kontenerach przy dyskontach spożywczych, oddaje głos ludziom bez domu i tym, którzy oszczędzanie mają we krwi. Odwiedza miejsca, w których powstaje żywność, i te, w których kończy się jej droga. Zagląda do magazynów w supermarketach i bankach żywności. Ludzkie portrety splata ze statystykami i opiniami ekspertów. Nie boi się również podawać w wątpliwość powtarzanych w mediach obiegowych opinii dotyczących marnotrawstwa.
– czytamy na tyle okładki. Ale nawet to krótkie podsumowanie nie oddaje szerokiej perspektywy z jakiej na problem patrzy autorka. W książce znalazłam o wiele więcej niż się spodziewałam.
Marta Sapała przygląda się jedzeniu na każdym etapie jego produkcji, konsumpcji, a potem rozkładu. Wciąż i wciąż pyta o to, czym właściwie jest żywność i czym jej marnowanie. Jak zdefiniować te dwa z pozoru nieskomplikowane słowa? Czy skórka z ziemniaka lub pomarańczy to śmieć? A jeśli szynka z dziecięcej kanapki trafi do psiego pyska, zmarnuje się? Czym są daty minimalnej trwałości i przydatności do spożycia?
Czytając „Na marne” coraz bardziej trafia do mnie myśl, że definicja jedzenia jako produktu to przyczyna dzisiejszego marnotrawstwa. Upływa data przydatności do spożycia – jogurt przestaje pełnić funkcję przenośnika protein, a staje się odpadem. Odkleja się etykieta od butelki z sokiem – całość ląduje w koszu, bo traci siłę przyciągania konsumenta. Kiedyś napój, dziś sklepowy kłopot.
Gdy myślimy o 9 milionach tonach jedzenia marnowanego rocznie w Polsce, wyobrażamy sobie wielkie hałdy niezjedzonej materii, a poczucie winy w nas rośnie. Że nie uratowaliśmy. Że kupiliśmy za dużo. Że ugotowaliśmy niesmaczne. Hałdy są jeszcze większe, gdy przestajemy mówić o danych szacunkowych, a zaczynamy zdawać sobie sprawę, że żywność, która nie zdąży trafić do obiegu, żywnością się nie nazywa, a zatem nie wlicza się w nasze 9 milionów ton. Bezkształtne ziemniaki zostaną na polu, krzywa marchewka nie trafi na półki.
– pisze Kasia Wągrowska, autorka książki "Życie Zero Waste" oraz bloga ograniczamsie.com
Co stoi za wiadomościami i liczbami, o których czytamy w gazetach i na portalach internetowych, słyszymy w radio czy telewizji? Jak zbadać, co właściwie wyrzucamy, jak zmierzyć w jakich dzieje się to ilościach? Czy jeśli według statystyk któryś kawałek łańcucha marnotrawsta odpowiada w mniejszym stopniu za wyrzucanie, to znaczy że problemu tam nie ma? Czy wszystko da się zmierzyć? Wpisać w schemat i tabelkę? A co jeśli ktoś umrze i zostawi po sobie lodówkę pełną jedzenia? Wreszcie, co robić, by samemu marnować mniej?
Mam wrażenie, że powyższe pytania, kwestie, zagwozdki i wątpliwości można mnożyć w nieskończoność. A nawet jeśli w pozycji Marty Sapały ograniczymy się do kilkunastu, nie na wszystkie z nich dostaniemy proste odpowiedzi. Prawdę powiedziawszy na niewiele z nich. Może właśnie dlatego ta książka tak bardzo daje do myślenia. Przedstawia bowiem rzeczywistość bez jednoznacznych ocen. Pokazuje ją jakby na zdjęciach, a miejsce na refleksję, interpretację i wnioski zostawia czytelnikowi.
Bardzo ciekawa książka, bardzo smutna, ale dająca jakąś nadzieję, że niektórym ludziom jednak zależy na ratowaniu jedzenia. Z drugiej strony ucieszyły mnie głosy rozsądku, że naprawdę nie musimy zjadać WSZYSTKIEGO - zapamiętałam zwłaszcza ten fragment o obierkach od ziemniaków i chyba czyjejś babci, która mówiła, że to był zawsze odpadek.
OdpowiedzUsuńJak Ty to pięknie opisałaś!
UsuńMoja babcia obierała ziemniaki bardzo grubo, ponieważ obierkami karmiła swoje zwierzęta, przede wszystkim świnie.
Usuń