wtorek, 31 maja 2016

Maj 2016 - moc prac ogrodowych.

W maju prawie każdy dzień spędziłam pod gołym niebem i dlatego tak niewiele pisałam na blogu - wybaczcie. Mam nadzieję, że uda mi się opisać choć część tego co się działo i co robiliśmy. Zdjęć jest mało bo rękami pobrudzonymi ziemią wolałam nie chwytać aparatu. Przez pierwszą część miesiąca było chłodno, ale wbrew pozorom nie aż tak deszczowo, w drugiej zrobiło się słonecznie i gorąco - moim zdaniem pogoda była idealna do prac polowych, a nawet nieco za sucha. Udało się uporać z pierwszymi pracami grządkowymi, nauczyć rozpoznawania kilku ziół i zrobić trochę dziwnych przetworów z darów łąki i lasu... Rower poszedł niestety w kąt i poza dwoma wyścigami niewiele na nim jeździłam dla przyjemności.

Grządki pod koniec maja.


W pierwszej połowie miesiąca, praktycznie codziennie przekopywaliśmy łopatami przeorane pole, wysadzaliśmy rozsady lub sialiśmy do gruntu tworząc w ten sposób kolejne pasy grządek. Ziemię mieszaliśmy z piaskiem, czasami ściółką z lasu, czasami obornikiem od sąsiada, a także azofoską i dolomitem, by nieco ją nawieźć i pozbawić gliniasto-ścisłej struktury. Nieskończone ilości znajdowanych w ziemi kamieni zbieraliśmy do wiader, wynosiliśmy na drogę i wysypywaliśmy w miejscach gdzie tworzyły się grząskie kałuże. Pomiędzy grządkami mąż układał ścieżki z płyt chodnikowych kupionych w okazyjnej cenie w pobliskiej betoniarni. 

W kwietniu udało się już coś wysiać - w maju doglądaliśmy tego, podlewaliśmy i co rusz plewiliśmy z chwastów, zebraliśmy nawet trochę nowalijek. 

Pierwsze zbiory.

Na nowo założonych grządkach wysialiśmy buraki, szczaw, kolejną partię pietruszki (kwietniowa nie wzeszła), rzeżuchę, koper, rzodkiewkę i cebulkę siedmiolatkę. Wysadziliśmy też własne rozsady porów i selerów, a także kalarepki, cebule i sałaty lodowe, które dostaliśmy od kolegi mamy. Walczyliśmy i walczymy z pchełkami, które opanowały rukolę, rzodkiewkę, rzeżuchę, kapustę, kalarepkę i rozsady jarmużu (wilgotne od rosy lub zroszone wodą z węża rośliny sypiemy popiołem drzewnym). 

Ziemniaki sadzone w kwietniu. Wygląda na to, że radzą sobie dobrze.
Sałata.
Kapusta.







Na początku maja przy pomocy brata i mamy mojego męża naciągnęliśmy i przymocowaliśmy folię na tunelu. Wysadziliśmy tam pomidory, papryki, ogórki szklarniowe i bakłażany. Okazało się, że rozsad naprodukowaliśmy za dużo, więc roznosiliśmy je sąsiadom. Pomidory i ogórki już zakwitły. Niepokoi mnie tylko mała ilość owadów w szklarni - trzeba będzie zapylać pędzelkiem.

Kwiat pomidora.

Kwiat ogórka szklarniowego.



W połowie maja, skorzystaliśmy z życzliwości sąsiada mojej mamy i pożyczyliśmy ręczną glebogryzarkę by przekopać kolejne części grządek. Glebogryzarka była na prąd - 300 m kabla (czyli około 10 przedłużaczy), który pociągnęliśmy z domu zorganizowała mama. Bardzo przyśpieszyło to nasze prace ogrodowe, choć ziemia nie była tak przygotowana jak przy ręcznym, dokładnym kopaniu łopatą. Do przegryzionej ziemi wysialiśmy fasolę tyczną i karłową szparagową, kukurydzę oraz ogórki tworząc coś na wzór gildii roślinnej - w teorii kukurydza służy za tyczkę dla fasoli (choć i tak wkopaliśmy własne tyczki z leszczyny), fasola ma wiązać azot i dostarczać go kukurydzy, a ogórki dzięki dużym liściom zapobiegają wysuszaniu gleby i rozrostowi chwastów, same korzystają ze związków azotu. W pozostałej części wysadziliśmy rozsady dyni i cukinii oraz wysialiśmy jeszcze trochę ogórków - jeśli się udadzą będziemy kisić i konserwować!

Jeśli akurat nie siedzieliśmy w grządkach robiliśmy przetwory z darów łąki. Powstał więc miód z mniszka, kilka słoiczków syropu miętowego, eksperymentalne syropy i dżemy z pędów sosny, świerka i jodły oraz oliwny macerat z żywokostu lekarskiego i babki lancetowatej. Ten ostatni posłuży jako baza do "maści ogrodnika" mającej koić spracowane ręce. 

Świerkowe pędy na eksperymentalny dżem.








Rozpoznawanie kwiatów i ziół łąkowych oraz leśnych to moje nowe hobby. Wciąga coraz bardziej, szczególnie dzięki książce "Jaki to kwiat?"!

Biblioteka początkującej zielarki.




Okazało się, że na łąkach rośnie storczyk plamisty! Roślina bardzo rzadka i chroniona.
Cały czas uczymy się kosić kosą i powiem szczerze idzie nam to różnie. Po pierwsze chcielibyśmy kosić bliżej ziemi, po drugie dokładniej ciąć wszystkie trawy, które w przeciwieństwie do chwastów nie poddają się ostrzu kosy tak łatwo.

Udało się też w końcu przeserwisować naszą stajnię rowerową i doprowadzić do użyteczności rowery codzienne, które od kilku miesięcy wołały już co najmniej o szmatę i smar!

W drewnie koło domu odkryliśmy gniazdo sikorek. Chciałam uchwycić je na zdjęciach, ale marny ze mnie fotograf ptaków - poruszają się tak szybko, że wszystko wyszło rozmazane.

Wejście do gniazda. Tam w środku czeka kilka małych ptaszków, my słyszeliśmy tylko ich głos.

Sikorka z zielonym robalem.


Praktycznie co weekend ktoś nad odwiedzał. Zmuszało to do odejścia od grządek - sprzyjało rowerowym przejażdżkom i spacerom. Na jednym z nich rozpoczęliśmy sezon grzybowy. Zebraliśmy kilka prawdziwków, podgrzybków i maślaków. Część zbiorów przeznaczyliśmy na sos do kaszy, resztę zamroziliśmy i zużyjemy w niedalekiej przyszłości!

Przy okazji odwiedzin wybraliśmy się na spacer do bobrowej tamie na Ropie, którą odkryliśmy w listopadzie. Niestety, została przerwana - gałązki i patyczki pracowicie układane przez bobry popłynęły w dół rzeki, albo zarastają świeżym zielem. 

Tama powoli zarasta, z woda wróciła do głównego nurtu rzeki.
Drzewa już nie zatopione.

Innym razem pojechaliśmy do Ciechani - nieistniejącej wsi, która ze względu na położenie w środku Magurskiego Parku Narodowego, jest niedostępna dla turystów i zwiedzających. Od tego roku władze parku otworzyły dolinę (a właściwie dojście do cmentarza) przy okazji kermeszu w Olchowcu i festiwalu łemkowskiego w Zdyni. Bardzo chcieliśmy ją zobaczyć, ale ponieważ nie wiedzieliśmy, czy do samej wsi dozwolony jest dojazd rowerem, zadowoliliśmy się widokami z przełęczy nad ciechańską doliną.

W drodze do Ciechani.






W tej dolinie kiedyś była wieś. Dziś nawet łąki zarastają lasem.
Jednego wieczoru, chcąc odpocząć od prac polowych, po raz pierwszy odkąd tu mieszkamy dotarliśmy do granicy polsko-słowackiej. Jest oddalona od nas o około 13 km i można tam dojechać rowerem - polno-leśną drogą. Widok z przełęczy między polskim Regietowem a słowacką Regetovką to jeden z romantyczniejszych krajobrazów jakie kiedykolwiek widziałam. Wieczorna przejażdżka rozbudziła chęci do wyprawy na Słowację - kto wie, może uda się tam dopedałować w czerwcu?

Między Regietowem a Regetovką.




Pod koniec miesiąca, ku mojej wielkiej radości, poznałam kilka lokalnych rowerzystek - mam nadzieję na wiele kilometrów i godzin wspólnej jazdy.

Co się nie udało? Nie udało się niemało. :) Po pierwsze dalej nie ma kładki przez rzekę, to znaczy bale nad wodą już wiszą, ale zanim będzie można przybić deski i zamontować poręcz trzeba podeprzeć mostek betonowym słupem - czekamy na sąsiada z koparką. Nie mamy drewna na zimę. Jak mówi pan leśniczy, który chyba znienawidzi nas za częste telefony, którymi nękamy go od lutego - "Widzi pan, pogoda daje w dupę i nie da się wjechać do lasu" - nie pozostaje nam nic innego jak poczekać. Z tej samej przyczyny nie udało się też kupić słupków do zamontowania ogrodzenia (siatki leśnej) wokół grządek i sadu. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że zwierzęta nie zjedzą nam plonów zanim ją w końcu zamontujemy. Życie w Beskidzie to szkoła cierpliwości. Tu wszystko toczy się we własnym, nieśpiesznym rytmie...

4 komentarze:

  1. Powodzenia w ochronie plonów przed siłami natury. Grządki imponujące, a niespiesznego tempa niżej podpisany czytelnik zazdrości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam czytac takie wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wiele tutaj fajnych pomysłów - polecam!

    OdpowiedzUsuń