sobota, 31 grudnia 2016

Grudzień 2016.

Początek miesiąca przywitał nas śniegiem i mrozem. Każdego ranka widzieliśmy za oknem biel łąk i oszronione drzewa. Potem trzeba było szybko rozpalać w piecu, bo po nocy bez grzania ziąb ochoczo wdzierał się do naszego domu. Śnieg towarzyszył nam przez cały miesiąc, a wahania temperatur i wilgotności pomagały tworzyć coraz to nowe zimowe obrazki. 












Rzeka zamarzała i odmarzała. Kładka pokrywała się to śniegiem, to lodem, to znów była tylko mokra, innym razem wysychała na słońcu i mrozie. 





Nam udało się wytrwać w postanowieniu coweekendowych długich wędrówek. Na nogach dotarliśmy do Wysowej, wielokrotnie włóczyliśmy się po lesie, a kilka razy zdobyliśmy grzbiet góry nad naszym domem. Niekiedy też zamienialiśmy rower na nogi w celach transportowych (czasem takie spacery były cudowne, czasem szalałam z nienawiści do kierowców, którzy obryzgiwali mnie zimnym i mokrym błotem pośniegowym nie zwalniając ani trochę i nie zachowując choć odrobiny odstępu). 


Nierzadko na drodze było biało.
Od zawsze czułam, że te drzewa coś w sobie mają... ;)


Szczególnie wyjątkowy był spacer w drugi dzień świąt. Towarzyszyły nam ośnieżone, oszronione i dodatkowo pokryte lodem drzewa. Od ciężaru tej zmrożonej wody co jakiś czas spadała gałąź lub łamał się pień, zewsząd słychać było stuki, chrzęsty i skrzypnięcia albo dźwięk spadających i obijających się o niżej położone gałęzie drew i sopli oraz usypującego się śniegu... Krok za krokiem łamaliśmy lód, który utworzył się na powierzchni śniegu. Z każdą wędrówką po tym miejscu, dochodzę do wniosku, że ukochany las nad naszym domem ma chyba miliony oblicz i nigdy nie przestanie mnie zadziwiać...



Magiczny las nad naszym domem...
Gałęzie, które ułamały się pod ciężarem szronu, śniegu i lodu.
Buk z powyłamywanymi gałęziami na szczycie Polany.
Podczas innej wędrówki niesamowite było to, jak różny klimat panował u stóp i na szczycie góry.


Na dole.





Na górze
I jeszcze wyżej.
Wieczorami, w czasie krótkich spacerów uczyłam się rozpoznawać kilka gwiazdozbiorów. Łabędź, lutnia, woźnica, pegaz i smok to tylko niektóre z nich. Oglądanie nieba wciąga i nie mogę się doczekać kolejnych bezchmurnych nocy.

Mąż uczy się gwiazdozbiorów z książek, a ja od męża.



Jeśli pogoda nie zachęcała do wyjścia z domu czytałam książki, szydełkowałam, robiłam na drutach i szyłam. Powstało więc kilka kolejnych par ciepłych skarpet, ślimak i zaskroniec, komin, a także materiałowe woreczki oraz torby, by już nigdy nie wracać do foliowych siateczek i zarazić tym innych.


Mój warsztat krawiecki. ;)
Ślimak.
Grządki zasypało i zmroziło. Na szczęście jarmuż był ponad to, a rzepka skryła się pod foliowym tunelem. Warzywa zebrane jesienią dalej trafiają na nasze talerze.

Bramka zamrożona, tunel zasypany.
Pod śniegiem jarmuż wyglądał niepozornie, ale gdy go otrzepałam liście się podniosły.
Na obiad smakował wybornie!

Udało się też wysmażyć półlitrowy słoik skórki z pomarańczy, która nadała niesamowitego aromatu świątecznym wypiekom. Lepienie pierogów i uszek i wycinanie pierniczków weszło mi w nawyk tak bardzo, że chyba zacznę tęsknić za tymi czynnościami... ;)

W tym roku ulepiliśmy 141 smakowitych uszek.
Część wymieniłam z koleżanką na jeszcze pyszniejsze wigilijne paszteciki.
Bezsernik ze słonecznika - nasze ulubione świąteczne ciasto! 
Pysznościowe pierniczki z tego przepisu.
Zza okna podziwiałam sójki, sikorki i sroki oraz inne ptaki, których nie umiem jeszcze nazwać. Jednego dnia, o zmierzchu, podczas przeprawy przez rzekę pierwszy raz w życiu widziałam wydrę!

Dwa ostatnie tygodnie minęły nam nie tylko pod znakiem świąt, ale także wiązały się z remontem łazienki. Chodziło nam głównie o ocieplenie podłogi i ściany zewnętrznej, a także zlikwidowanie ewentualnych niedociągnięć. W tym celu wynajęliśmy lokalnego fachowca i skorzystaliśmy z pomocy sąsiada, który dowiózł nam ciągnikiem potrzebne materiały budowlane. Sam remont był trochę uciążliwy, ale znośny. Może poza tym, że potykaliśmy się o regipsy, płytki, pralkę i ceramikę łazienkową rozstawione po całym domu (bo gdzieś trzeba było to zmagazynować). Pan fachowiec był bardzo sympatyczny, pracował solidnie, zgodził się ponownie wykorzystać starą armaturę i nie zrywać wszystkich ścian. Dzięki temu nie musieliśmy pozbywać się działających sprzętów, ani wydawać pieniędzy na nowe. No i nie brudził więcej niż było trzeba. Myliśmy się w miednicy i musimy przyznać, że dość szybko przestało nam się to podobać. Łazienka gotowa jest od dziś i nie pozostaje nic innego jak spędzić Sylwestra pod wyczekanym prysznicem przy wtórach pralki na pełnych obrotach!

2 komentarze:

  1. Gratukuje wszystkich osiagniec roku 2016 i zycze powodzenia w 2017!

    (bardzo ciekawia mnie Twoje opisy, czekam na kolejne... zastanawia mnie np, Twoje doswiadcenie z ogrzewaniem: jak piszesz, nie ogrzewacie domu noca i z tego co widze na zdjeciach domyslam sie, ze opalacie drewnem... moze w przyszlym roku poswiecisz kilka slow temu zagadnieniu)

    Pozdrawiam
    A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się kiedyś opisać nasze doświadczenia z ogrzewaniem. Póki co są one tak różnorodne, że ciężko mi przekazać coś spójnego i wartościowego. Przeżyliśmy w Beskidzie dopiero niewiele ponad jedną zimę...

      W domu palimy drewnem. Głównie bukowym (kupionym u leśniczego w postaci metrówek lub dwumetrówek), ale też gałązkami innych gatunków drzew pozyskanych przy okazji porządkowania własnych zagajników. Mąż samodzielnie tnie i rąbie drewno, potem ono schnie.

      Mamy dwa piece. Kuchenny z cegły (na nim można gotować, piec chleby i ciasta i grzać wodę) i kaflowy (służy tylko do ogrzewania). Nocą nie palimy, bo musielibyśmy nie spać. ;) Mroźną zimą (-5/-15) wieczorami mamy w domu około 18/19 stopni, a nad ranem około 14/15. Naszym marzeniem jest by dom wolniej się wychładzał, a piec kuchenny bardziej się nagrzewał, dłużej był ciepły i dłużej to ciepło oddawał.

      Obecnie wciąż ocieplamy podłogi i ściany. Poważnie też myślimy o całkowitym przebudowaniu pieca kuchennego.

      Usuń