niedziela, 11 czerwca 2017

Recenzja książki "Superfood z ogrodów łąk i lasów" Kariny Greiner

Od dłuższego czasu wyszukuję inspiracji na to, jak gotować lokalnie i sezonowo. Kiedy więc dostałam propozycję otrzymania recenzenckiego egzemplarza książki Kariny Greiner bardzo się ucieszyłam. Przyznam szczerze, że przepisy kuchni roślinnej, które znam z blogów i książek wegańskich zawierają wiele nielokalnych produktów - migdały, awokado, mango, chia, goji, karob i kakao to tylko niektóre przykłady - żaden z tych produktów nie rośnie w Polsce naturalnie. Dlaczego sprowadzamy je z daleka, skoro i u nas można znaleźć ich smakowe i wartościowe odpowiedniki, niejednokrotnie SUPERFOODsy?



Autorka zachęca by sięgnąć po lokalną superżywność w postaci dzikich roślin z kilku powodów:
  1. Są dostępne na wyciągnięcie ręki i za darmo.
  2. Łatwo zebrać je gdy są dojrzałe i przyrządzać na świeżo, przez co nie tracą swoich wartości.
  3. Nie są uprawiane, a co za tym idzie nawożone i pryskane.
  4. Ich wegetacja odbywa się w naturalnych porach roku w optymalnych warunkach, są więc prawdziwie sezonowe.
  5. Wiele z nich można spożywać bezpośrednio po umyciu, bez żadnego przetwarzania.
W książce znajdziemy informacje ogólne, co może zawierać regionalna superżywność, wskazówki jak ją zbierać, a w końcu dokładną charakterystykę dwudziestu ośmiu roślin oraz przepis z wykorzystaniem każdej z nich. Receptury są w 95% procentach wegetariańskie, prawie zawsze podany jest też wariant bezlaktozowy, bezglutenowy i wegański, co wprawiło mnie w absolutny zachwyt! Rośliny pogrupowano według pór roku, w których warto je zbierać i bardzo upraszcza to korzystanie z przewodnika.

Publikacja napisana jest prostym, przyjemnym w odbiorze językiem. Informacje podane są w przystępny sposób, a zdjęcia potraw niezwykle apetyczne. 

Po lekturze tej książki poczułam niestety lekki niedosyt. Prezentowanych roślin jest w moim odczuciu bardzo mało, spodziewałam się także większej ilości przepisów. Zabrakło mi dokładnych zdjęć lub grafik tych ziół - fotografie są niewielkie, a z praktyki wiem, że sam opis, nawet najdokładniejszy nie zawsze wystarcza w identyfikacji poszukiwanych elementów lokalnej fauny (chyba, że autorka wyszła z założenia, że wszystkie je znamy, a jeśli nie, to korzystamy równolegle z jakiegoś atlasu botanicznego). Rozczarował mnie nieco fakt, że co prawda dzikie rośliny w przepisach są lokalne, ale inne składniki dań już nie zawsze. Mam także kilka zastrzeżeń redakcyjnych - nie wszystkie informacje dotyczące zbierania odpowiadają polskiej rzeczywistości, nie rozumiem również niekonsekwencji w zapisywaniu nazw pochodzenia obcego, niekiedy są spolszczane, innym razem zachowana została ich oryginalna pisownia. 




Niemniej jednak dla początkującego dzikiego kucharza, dla kogoś, kto chce urozmaicić swój jadłospis, dla wegetarianina i weganina, którzy lubią spacery w przyrodzie książka ta jest bardzo ciekawą propozycją! Dla mnie doskonale uzupełnia się z inną publikacją o podobnej tematyce, a mianowicie "Dziką kuchnią" Łukasza Łuczaja, a gdy będę mieć wątpliwości przy identyfikacji jakiejś rośliny zajrzę do atlasu "Jaki to kwiat?" Dietmar Aichele.

4 komentarze:

  1. Radziłabym Ci siegnąć po rodzimą literaturę na ten temat starszych wydań. Na przykład książki Ireny Gumowskiej Owoce z lasów i pól. Ja sama "praktykowałam" zbieractwo w młodości wg ksiązki Owoce dziko rosnące : warzywa i owoce, potrawy i przetwory.

    OdpowiedzUsuń
  2. Książka przedstawia się ciekawie, mimo tych niedociągnięć, o których piszesz. A który przepis najbardziej przypadł Ci do gustu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiosenna sałatka z młodych liści drzew, tartaletki z poziomkami i bluszczykiem kurdybankiem, bulion z uszakami (choć nie wiem czy się odważę, a jeśli, to na pewno zweganizuję) i lemoniada z podagrycznikiem (na którą w sumie przepisu nie ma, ale jest wspomniane, że smakuje wybornie i jest zdrowa, więc muszę sobie powymyślać jak ją przyrządzić)!

      Usuń