piątek, 30 listopada 2018

Listopad 2018 ze szlifierką w ręku.

To dziwny miesiąc. Rozpoczął się prawie upałami, uraczył nas jeżynami na krzakach, a zakończył kilkoma centymetrami śniegu i zamarzniętą rzeką. Dla mnie był to czas odpoczynku, oswajania ze szlifierkami, ale też prób wyleczenia zapalenia rogówki oczu. 

Radość z liści!
Zamarzająca rzeka. Dwa dni później można było po niej chodzić.


Zapytacie pewnie, jak można w listopadzie wypocząć. Odpowiem, znaleźć opiekunkę dla dziecka! Maleństwo spędzało cztery godziny dziennie u sąsiadki. A ja, choć rzadko kiedy mogłam sobie w tym czasie pozwolić na leżenie z książką, pierwszy raz od kilkunastu miesięcy przemieszczałam się, robiłam obiad, sprzątałam, przygotowywałam lekcje, szłam do lekarza sama, samiusieńka. Ponadto mogłam od czasu do czasu chwycić w rękę szlifierkę i wygładzić trochę desek na ściany. 

No właśnie. W listopadzie mąż postanowił ocieplać poddasze domu dla gości, który budujemy od lipca 2017 roku. Po położeniu wełny mineralnej i folii, zabrał się za przygotowywanie i kładzenie boazerii. Ponieważ czas na takie czynności jest tylko ciemnymi wieczorami i w weekendy, idzie to bardzo powoli, ale do przodu.

Tak wygląda ocieplanie poddasza.
Drugim listopadowym projektem, którym możemy się pochwalić, jest renowacja starych sanek. Wygrzebanych z garażu i przywiezionych nam przez mamę dwa lata temu. - U was w górach mogą się przydać. Musicie je tylko trochę odnowić - powiedziała. Wyglądały okropnie i w stanie, w jakim je dostaliśmy, do jazdy się nie nadawały. Choć kryły piękno... Spod wszechobecnej rdzy ledwo przedzierał się soczystoczerwony kolor, a połamane balaski musiały być kiedyś zielone... Nie pamiętam ich z dzieciństwa (kiedy to jeździło się na tandetnych plastikowych jabłuszkach, które co prawda często pękały, ale kosztowały grosze, więc co rusz kupowało się nowe). Prawdopodobnie zostały zakupione wraz z domem i co najmniej trzydzieści lat czekały na swój czas. W końcu się za nie wzięliśmy. 

Mąż usunął rdzę, pomalowaliśmy części metalowe podkładem antykorozyjnym, a potem farbą pożyczoną od sąsiadów. Balaski zostały wykonane od nowa, wymieniliśmy też śruby i dokupiliśmy sznurek.
W końcu też udało mi się spełnić marzenie o zostaniu wolontariuszem na jakimś wydarzeniu sportowym biegowo-rowerowym i pomagać przy obsłudze Gorlickiego Biegu Górskiego. Jego uczestnicy musieli zmierzyć się z 23 kilometrową trasą i mieli do pokonania trzy długie wspinaczki dające ponad 1000 metrów przewyższenia. Ja wręczałam na mecie medale i podawałam wodę, a następnego dnia wybrałam się na sprzątanie trasy z oznaczeń i ewentualnych śmieci zostawionych przez biegaczy. Ku mojej radości, tych ostatnich w lesie nie było!

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej galerii wyścigu, jego autorem jest Jacek Spyra.

2 komentarze:

  1. ta wiadomość o braku śmieci bardzo mnie podbudowała - niech to będzie początkiem dobrych praktyk :-)

    OdpowiedzUsuń