poniedziałek, 30 listopada 2015

Listopad 2015, czyli szaruga, plucha i ziąb z prześwitami słońca.

Listopad nie rozpieszczał. Przez większą część miesiąca było szaro, zimno, depresyjnie, często padał deszcz... Woda w rzece na kilka dni podniosła się tak, że kalosze i kamienne stopnie nie wystarczyły, by się przedostać na drugi brzeg, nieodzowne okazały się spodniobuty.  Jednak mimo, że przez cały miesiąc wychodziło z nas zmęczenie październikowym maratonem prac, udało się coś konstruktywnego zrobić.

Grzbiet góry rozciągającej się nad naszym domem. Na mapie góra nie ma nazwy, nazwaliśmy ją Wypaśnikiem.

Wypaśnik we mgle. Nie ma to tamto - idziemy na spacer.






Przeprawa dla odważnych. Ja wybieram spodniobuty.
16 listopada ostatecznie zakończyliśmy ocieplanie poddasza. Zaaranżowałam tam przestrzeń do czytania i ćwiczenia jogi, ale nie nacieszyłam się nią długo, dwa dni później zmieniliśmy poddasze w domową stolarnię, gdzie robiliśmy stół.

Brak drugiego pieca dawał nam we znaki. "Na początku listopada", "po 20-tym", "może w czwartek" - ćóż, zdun się jeszcze nie pojawił. Jak powiedziała lokalna babcia, która zagadnęła nas podczas powrotu z kościoła - "z tymi fachowcami to tak już jest". W oczekiwaniu na zduna zabraliśmy się za ocieplanie ścian sypialni. A żeby podnieść morale nałogowo zajadaliśmy popcorn. ;)

Listopad zapamiętam także jako noszenie rzeczy pod górę. Targanie cegieł i kafli na piec, paczek z jedzeniem, które hurtowo kupiliśmy przez internet, materiałów budowlanych i remontowych. Pchanie roweru pod górę po śliskiej polnej drodze. Można zapytać – po co? Łatwiej byłoby pożyczyć traktor lub kupić terenowe auto. Być może łatwiej, z pewnością wygodniej. Jednak takie czynności dają w gruncie rzeczy dużo satysfakcji. Ruch na świeżym powietrzu, wysiłek fizyczny i zmęczenie powoduje, że człowiek jest sprawniejszy, lepiej śpi, ma zdrowy apetyt.  Nie jest mu potrzebna żadna siłownia. Wybraliśmy miejsce, do którego nie da się dojechać samochodem, właśnie dlatego, że takie miejsca są wyjątkowe i magiczne.

Wreszcie dogadaliśmy się z sąsiadami z za rzeki i w grudniu wspólnym kosztem będziemy budować ławo-mostek na rzece z dwóch wielkich bukowych bali.

Słoneczne, bezdeszczowe, a przynajmniej bezulewowe dni wykorzystaliśmy  na prace okołodomowe (wysianie nasion pigwowca, montaż beczki na deszczówkę). Wybraliśmy się też na kilka spacerów po lesie nad naszym domem, które spontanicznie zamieniały się w grzybobrania. W sumie mamy ususzonych tyle podgrzybków, że wypełniły 5 litrowych słoików. Przesypaliśmy je solą i szczelnie zakręciliśmy, by nie dostawała się tam wilgoć i ewentualni niechciani lokatorzy.

Podgrzybek syjamski.

Ostatnie grzybobranie przed śniegiem.
Pierwsze grzybobranie, na którym coś znalazłam. Skill rośnie.

Udało się też odbyć kilka rowerowych przejażdżek po okolicy. Beskid Niski to wspaniałe miejsce dla każdego miłośnika dwóch kółek. Nawet w listopadzie!

Górny Regietów.
Cmentarz wojenny na przełęczy Małastowskiej.

Widok na Beskid z Wierchu nad Odernem.
Z widokiem na dach cerkwi w Regietowie i Rotundę.

Górny Regietów - jedno z moich ulubionych miejsc w Beskidzie.

Dzwonnica w górnym Regietowie.

Grzbiet Koziego Żebra i Skałki widziany z górnego Regietowa.

Przydrożny krzyż w Skwirtnem.
Widok na Magurę Małastowską z Gładyszowa.
Drzewo nad bobrowiskiem w Krzywej.

Można powiedzieć, że listopad upłynął mi na tropieniu bobrów i wytworów ich imponującej architektury. Znajdowałam je co prawda nie tam, gdzie się tego spodziewałam, ale znajdowałam. Po lekturze informacji o bobrach na wikipedii jestem absolutną fanką tych zwierząt.
Bobrowy basen między Gładyszowem, a Magurą Małastowską.

Tamy i baseny na Ropie między Hańczową, a Uściem Gorlickim.

Prace dalej trwają...



Pod koniec listopada przez kilka dni o poranku witał nas szron tworząc bajkowy krajobraz. Później spadł śnieg. W tym miesiącu widzieliśmy też z bardzo bliska jelenia i łosia. Łoś podszedł pod nasze okna, gdy pewnego ranka jedliśmy śniadanie… Utwierdzam się w przekonaniu, że radość z obcowania z naturą i życie blisko niej są warte każdych niedogodności. Nawet szaruga i plucha wyglądają w Beskidzie inaczej niż w mieście.


Widok z okna.
Szron na poręczy tarasu.
Strumień w lesie między Gładyszowem, a Krzywą.
Gdy strumień wpada do strumienia i jest mróz.

Widok na grzbiet Koziego Żebra i Skałki z łąki nad naszym domem.
Łosia wystraszyliśmy dźwiękiem otwieranego okna, więc zdjęcia nie ma, ale na śniegu ślady zostawił...

4 komentarze:

  1. Magicznie! Zaczynam marzyć o takiej wyprowadzce ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Może opiszesz kiedyś jakąś trasę rowerową w Waszej okolicy? Drogi z Twoich zdjęć wyglądają wręcz idealnie na wypad na rowerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tras jest dużo (turystycznych, MTB, szosowych), a teren na rower idealny! Przez dwie godziny jazdy mija mnie 5 samochodów, w tym obwoźny sklep z pysznymi drożdżówkami...
      Chętnie opiszę, jeśli chcecie o tym poczytać!

      Usuń