czwartek, 31 marca 2016

Marzec 2016, przezimowaliśmy!

Wiosna oswajała się z Beskidem bardzo powoli. Pierwsze dwa tygodnie marca były mgliste, ponure i smutne. Słońce pojawiało się rzadko i na krótko. Potem nastąpił przełom! Poziom wody w rzece znacznie się obniżył, do jej pokonania wystarczą kalosze, da się też przejechać przez nią na rowerze. Na malinach, porzeczkach i czarnym bzie pojawiły się małe listki. W lesie i na łąkach wyrosły dzikie prymulki, nad stawem żółte kwiatki, na podmokłych terenach zagościły liście kaczeńców, trawa zaczęła się zielenić...

Pierwsze liście malin.

Żółte kwiatki nad stawem.







Zieleń wiosennej trawy zawsze mnie urzeka.
Jednak przez pół miesiąca taki widok z okna witał nas każdego ranka.
W stawie pojawiły kaczki oraz czapla siwa, niedługo po nich pierwsze żaby, a w końcu bocian. Czarny bocian! Żaby wydają z siebie fantastyczne dźwięki i składają niezliczone ilości jaj...

Żab było tak dużo, że cały staw się ruszał, a z okna domu było widać błyszczące w słońcu białe kropki.
Żaby i ich skrzek. Strach pomyśleć ile ropuch będziemy mieć w naszym stawie za miesiąc.

Bocian nie dość, że płochliwy, to jeszcze zazwyczaj chowa się za klonem. Widać tylko ruszającą się wodę, czerwony dziub połykający ropuchy lub czarny kuper. Jednego dnia miałam więcej szczęścia i udało mi się go uchwycić na zdjęciu zanim odleciał.
Czarny bocian zrywa się do lotu nawet na dźwięk obiektywu przykładanego do szyby zamkniętego okna.
W ramach wiosennych prac ogrodowych zabraliśmy się za porządkowanie przydomowego zagajnika. Wycięliśmy w nim krzaki tarniny, przerzedziliśmy go wycinając kilka młodych drzew i wynieśliśmy suche gałęzie. Dzięki temu zyskamy trochę własnego drewna na opał i patyczków na rozpałkę. 

Sterty patyczków na rozpałkę to jeden z efektów porządkowania zagajnika.

Zamiast kolczastych krzaków posadziliśmy w nim konwalie, niezapominajki, zawilce i przylaszczki, a skraj zagajnika obsadziliśmy jaśminem, forsycją i katalpą - czy się przyjmą, zobaczymy.

Zawilce.
Przylaszczka.

Forsycja zakwitnie lada dzień.
Klomb z tulipanami, narcyzami i szafirkami, które już pod koniec lutego zaczęły wystawiać na światło dzienne czubki swoich liści uzupełniliśmy też o bratki.

Nasz pierwszy klomb.


Większość sadzonek podarowała i dostarczyła nam moja mama, a co więcej pomogła to wszystko zasadzić i stale musi przypominać mi co i kiedy podlewać... ;)

Lutowe uprawy na oknie niestety nie wyszły. Zostawiłam tam już tylko szczypior z cebuli, kiełkownicę z rzodkiewką, rzeżuchę oraz "dupki" z marchwi i pietruszki. Szare, krótkie dni i małe okno nie sprzyjały "uprawie" czegokolwiek innego. Rukola i szpinak były bardzo wybiegnięte. Bazylia, pietruszka, szczypior i lawenda nie wypuściły nawet kiełków. Nie łudziliśmy się już, że okno wystarczy i na początku marca zdecydowaliśmy się zakupić lampy doświetlające rozsady. W wielodoniczkach wysialiśmy pory, selery, kapusty, kalafiory, szczypiorek oraz sałatę, a w innych doniczkach zioła - pietruszkę naciową, bazylię, koperek, kolendrę, oregano, a także rukolę, szpinak oraz cebulkę na szczypior. Tworzymy też rozsady kwiatów - lawendy, maciejki, aksamitki i lwiej paszczy.

Marcowe nasiona.
Rozsady pod lampą.

Wiosenne okno.



Rozsady warzyw chcemy przesadzić do gruntu na początku kwietnia. W przygotowaniu pola pod uprawy, sad i krzewy owocowe (około pół hektara) pomógł nam sąsiad, który je zaorał. Mieliśmy ambicję przekopać to pole samemu łopatami, ale ta praca nas przerosła. Po pół dnia kopania byliśmy tak zmęczeni i obolali, że gdy akurat w pobliżu przejeżdżał swoim ciągnikiem inny sąsiad i zaoferował przemielenie pola glebogryzarką, ochoczo na to przystaliśmy. Trzeba jednak poczekać aż ziemia nieco obeschnie. Wszyscy sąsiedzi okazują bardzo życzliwi i pomocni - bez nich byłoby nam zdecydowanie trudniej.

Zaorane pole.




W drugim tygodniu marca zdecydowaliśmy spuścić sok z dwóch brzóz i jednego klona. Eksperyment się udał, choć soków nie było tak dużo jak się spodziewaliśmy. Jednego dnia zamiast kapiącego soku z drzewa zwisał sopel, a wkrótce potem rany wyschły. Przypadkowo (podczas porządków w zagajniku), zraniliśmy natomiast innego klona i zaczęło z niego kapać - wcisnęliśmy więc w niego miedzianą rurkę i znów mieliśmy trochę soku.
Lód z brzozy.
Każde z nas zajęło się też mniej imponującym w opisie krzątaniem i "dłubaniem". Oczyszczaliśmy teren ze śmieci. Mąż robił ławeczki (do ogniska, nad rzekę, nad staw itp), a ja je malowałam. Dalej wypalałam też drewniane podstawki, tworząc co raz to nowe, bardziej i mniej udane wzory. Odważyłam się w końcu wypalić delikatny wzorek na stworzonym przez nas stole. Błoto, które zrobiło się pod kranikiem beczki z deszczówką wyłożyliśmy kamieniami. Czasami biegaliśmy od drzewa do drzewa po zasadzonym jesienią zalążku sadu sprawdzając, które puściło już pąki.

Ławka nad stawem.
Wzorki na stole.
Nowe podstawki.
Poza pracami ogrodowymi dalej remontowaliśmy. Przed świętami udało się zakończyć grubsze prace, odmalować murowaną ścianę kominową i wysprzątać przestrzeń na poddaszu. Ocieplanie dachu i ścian ciągnęło się za nami już 6 miesięcy i mamy tego serdecznie dość. Zostały co prawda ściany na dole, ale tym zajmiemy się w ciepłe letnie dni i być może poprosimy kogoś o pomoc, by poszło sprawniej.

Staraliśmy się też choć czasem cieszyć wyjątkowością krainy, w której mieszkamy. Wybraliśmy się na kilka rowerowych przejażdżek w miejsca przez nas nieznane lub od dłuższego czasu nieodwiedzane, a podczas spacerów odkryliśmy nową ścieżkę i ślady borsuka...

Tama bobrowa i rozlewisko pod dzwonnicą w górnym Regietowie.

Uschnięte drzewa to znak rozpoznawczy bobrowych rozlewisk.
Czy kiedyś był tu sad?

Pięć wąskich opuszek blisko siebie i wyraźne pazury odbite nad nimi - tak wygląda borsuczy ślad.
Wisienką na torcie był udział w koncercie łemkowskich pieśni paschalnych w kwiatońskiej cerkwi. Kameralny koncert w malutkiej, drewnianej świątyni był darmowy. W cerkwi było co prawda przeraźliwie zimno, ale muzyka rozgrzała nasze serca. Na lutni zagrał pan Antoni Pilch, a śpiewem zauroczyła wszystkich łemkowska pieśniarka Julia Doszna.

2 komentarze: