czwartek, 31 grudnia 2015

Grudzień 2015, czyli koniec remontów w tym roku.

Na początku miesiąca dokończyliśmy ocieplanie ścian pokoju i tym samym remonty, które mogliśmy wykonać samodzielnie skończyły się - przynajmniej w tym roku. ;) Pierwszy raz od bardzo dawna, mieliśmy czas na to by wieczorami czytać książki i oglądać filmy. W końcu też udało się wyczyścić i przeserwisować nasze jednoślady oraz opisać kilka rowerowych tras w okolicy.

Pierwszy grudnia powitał nas tęczą, potem była już tylko mgła...





Czwartego grudnia pojawił się zdun, stwierdził jednak, że woda w rzece za wysoka by przejść przez nią w gumofilcach i zażyczył sobie transportu ciągnikiem. Niezwykle pomocni okazali się sąsiedzi, jeden wywoził go do nas rano, drugi zwoził wieczorem. W każdym razie zdun wraz z synem postawili w 3,5 dnia wspaniały i CIEPŁY piec kaflowy. Na to ciepło trzeba było trochę czekać, bo zaprawa potrzebowała czasu by wyschnąć, ale ostatecznie jesteśmy zachwyceni jego wydajnością! Po porządnym rozpaleniu wystarczy 7 drew by rozgrzał się i trzymał ciepło przez około 10 godzin! Ponieważ ten piec ma krótkie palenisko, mąż przygotował specjalne szczapki. To, co udało mi się zaobserwować przy okazji podglądania pracy zduna, postaram się opisać niedługo w osobnym poście.


Gdy piec już stał, postanowiłam odmalować murowane partie w naszym domu. W ruch poszedł śmig i packa, grunt, farba i pędzel. Potem czekały na nas już tylko poremontowe porządki.

Również ciągnikiem przybył do nas ksiądz po kolędzie. ;)

My z przedostawaniem się przez rzekę i transportowaniem przez nią paczek oraz odwiedzającą nas rodzinę radziliśmy sobie w sposób nieco bardziej ekologiczny, czyli przy pomocy spodniobutów i kaloszy. Gdy szłam na rower zjeżdżałam do rzeki w kaloszach, przebierałam je za wodą i zostawiałam na brzegu, po powrocie z przejażdżki nad rzeką zakładałam kalosze. Celowanie odmarzniętą stopą w kalosz stojąc na jednej nodze to świetna forma gimnastyki i ćwiczenie równowagi, choć lenistwo podpowiada mi by sklecić sobie nad rzeką ławeczkę do przebierania butów. 

Przeprawa przez rzekę z paczką.

Może dzięki temu, że za rzekę tak trudno się dostać mieliśmy niezwykłe szczęście przyjrzeć się z bliska danielowi i to prawdopodobnie on (a nie łoś) zawitał pod nasze okna w listopadzie. W tym miesiącu widzieliśmy też bobra, który wystraszony uciekł przed nami na obejście jakiegoś domu w Regietowie, niestety nie udało mi się uchwycić go na fotografii. Podczas spacerów i rowerowych wycieczek spłoszyliśmy kilka stad saren. Wczoraj na jaworze nad stawem zagościła sowa...

Daniel w naszym sadzie.

Poroże ma imponujące...
Prawdopodobnie jest to puszczyk.
Niewinny Beskid zamienił się w grudniu w krainę mgieł i chłodu... Temperatura na zewnątrz oscylowała w granicach od -2 do +2 stopni Celsjusza, a słonecznie dni można policzyć na palcach jednej ręki. Taka pogoda nie zachęca do wychodzenia z domu, a tym bardziej do jazdy na rowerze. Mimo wszystko trochę pojeździłam, głównie dlatego, że trzeciego grudnia dostałam piękną szosę, a jak to bywa z rzeczami wyczekanymi i wymarzonymi, chce się ich używać mimo wszelkich przeciwności. Jeździłam więc zapamiętale na szosie i czasem na góralu, choć praktycznie po każdej jeździe czułam się tak zamrożona, że gdyby nie ten piec zakopałabym się pod kołdrę i nie wychodziła przez najbliższy miesiąc.

Idę na rower...
Taka pogoda towarzyszyła mi podczas rowerowych jazd praktycznie przez cały miesiąc.
Przełęcz między Jaworzynką a Obiczem pokrywał śnieg i masa połamanych gałęzi.
Niżej bezśnieżnie, ale nie mniej mrocznie... Bobrowiska nad Górnym Regietowem.


W styczniu liczymy na więcej słońca...

4 komentarze:

  1. Wow! Wy tak codziennie przez tą rzekę przechodzicie? Szacun :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dorotko, dobra rada. Tzw. kołdra elektryczna, trzymam niemal całorocznie pod prześcieradłem, włączam na godzinę przed pójściem spać, a po wskoczeniu do łóżka trzeba ją natychmiast wyłączyć, żeby się na śpiąco nie ugotowac. Niestety już się uzależniłam ;-)

    OdpowiedzUsuń