Jedna z pierwotnych czynności, znana od początku - dziś budzi podziw, zdziwienie lub niedowierzanie. A przecież przez tysiące lat w głowie nie mieściły się nam inne formy transportu! Od dłuższego czasu zadaję sobie pytanie, co się stało z nami ludźmi, że powoli przestajemy chodzić?
Autorką tej fotografii jest Magda Szopa. |
Nie ukrywam, że moim głównym środkiem transportu jest rower. Choć używam go przez cały rok, bez względu na pogodę, czasem odpuszczam. Wtedy zostają mi nogi ubrane w wygodne buty. Mogę na nich podreptać wszędzie. Zajmuje to więcej czasu niż dopedałowanie na dwóch kółkach, ale jest równie skuteczne. Czasami utrudnia transportowanie bagażu, niekiedy jednak wygodniej jest coś nieść niż wieźć. By chodzić nie potrzebuję żadnych sprzętów i maszyn, nie muszę ich czyścić i serwisować, ani wyszukiwać dla nich miejsca, odśnieżać i skrobać, niewiele też może się zepsuć... Idę!
Gdy jestem u celu nierzadko słyszę pytanie - Dziś bez roweru? To jak ty tu dotarłaś! - odpowiadam, że na własnych nogach i wtedy... pojawia się niedowierzanie. Co prawda nikt nie mówi mi, że to nieodpowiedzialne lub że jestem wariatką (co zdarza się często, gdy jeżdżę na rowerze po ciemku, w deszczu lub śniegu) ale jednak - dziwi. Spacerować dla przyjemności - to jest akceptowalne, ale iść 4km do autobusu, pracy lub na zajęcia jogi, dźwigać zakupy lub rekwizyty do warsztatów?
Często słyszę stwierdzanie - Nie każdy ma na to czas! Spotykam się też z opiniami, że w mieście nie da się chodzić bo jest hałas i smog - lepiej więc pojechać na siłownię, gdzie można się poruszać i spędzić czas w przyjemnym otoczeniu, a we własnym aucie ma się filtry i nie trzeba tego smogu wdychać - cóż z tego, że samemu hałasuje i smrodzi się innym... No i się nie zmarznie! Z jakiegoś powodu czas mam. Miałam go również mieszkając pod miastem i w jego centrum, pracując w korporacji i siedząc przed komputerem po co najmniej 8 godzin dziennie oraz ucząc polskiego obcokrajowców na różnych krańcach Krakowa. I choć nie ukrywam, że milej chodzi się gdy smogu nie ma, nie mogąc za wiele z nim zrobić, przedzieram się przez smród, jeśli stanie mi na drodze.
Często słyszę stwierdzanie - Nie każdy ma na to czas! Spotykam się też z opiniami, że w mieście nie da się chodzić bo jest hałas i smog - lepiej więc pojechać na siłownię, gdzie można się poruszać i spędzić czas w przyjemnym otoczeniu, a we własnym aucie ma się filtry i nie trzeba tego smogu wdychać - cóż z tego, że samemu hałasuje i smrodzi się innym... No i się nie zmarznie! Z jakiegoś powodu czas mam. Miałam go również mieszkając pod miastem i w jego centrum, pracując w korporacji i siedząc przed komputerem po co najmniej 8 godzin dziennie oraz ucząc polskiego obcokrajowców na różnych krańcach Krakowa. I choć nie ukrywam, że milej chodzi się gdy smogu nie ma, nie mogąc za wiele z nim zrobić, przedzieram się przez smród, jeśli stanie mi na drodze.
Czy moknę? Tak, ale nie jestem z cukru! Chodzenie w niepogodę hartuje i wzmacnia. Czy marznę? Bywa, gdy ubiorę się za lekko, zwykle jednak szybko robi mi się ciepło. Po kilku nieudanych próbach dopasowania ubrania do pogody, zwyczajnie wiem co i jak ubrać, by jak najmniej zmoknąć, nie zmarznąć i się nie zgrzać. Kiedy w zeszłym roku szliśmy po śniegu do kościoła, zatrzymywał się prawie każdy mijający nas samochód, a jego kierowca lub pasażer proponował nam podwiezienie. Gdy grzecznie dziękowaliśmy i tłumaczyliśmy, że lubimy chodzić, mamy wyliczony czas i na pewno się nie spóźnimy, pojawiała się konsternacja, a potem argument - No ale zmarzniecie! Dlaczego chodzimy tak rzadko, że zapominamy iż chodzenie rozgrzewa? I dlaczego nie możemy sobie pozwolić na spacer nawet w niedzielę?
Chodzenie to ćwiczenie uwagi, czas na odstresowanie, uspokojenie umysłu i zebranie myśli... Nikomu nie szkodzi, nie generuje hałasu, zanieczyszczeń i śmieci, nie zmienia krajobrazu. Wpływa korzystnie na nasze zdrowie i raczej zapobiega kontuzjom niż je wywołuje. Wszystko to za darmo, a my przestajemy chodzić... Dlaczego?
można wiele napisać o tym dlaczego przestajemy chodzić: bo nam się wiecznie gdzieś spieszy, bo pogoda nie taka, bo wygodniej, bo zapominamy co to dobre zmęczenie i nie chcemy tego odczuwać etc. U nas nawet sąsiedzi narzekają, że "dawniej to do kościoła szło się grupami, ludzie rozmawiali a teraz to sobie się tylko kłaniają z auta na "dzień dobry". Prawda jest taka, że nawet spacer odchodzi do lamusa. Warto to zmieniać w sobie, pisać o tym, opowiadać i być tym fajnym "dziwolągiem" co to przemierza kilometry na piechotę... ja wierzę, że świat się ocknie i że wrócimy na odpowiednią ścieżkę, na piechotę :-) pozdrowienia :-)
OdpowiedzUsuńOj, jak bym chciała, żeby tak było! Żeby ludzie chodzili! :D
UsuńJa też Dziewczyny :)
UsuńMoże zrobimy jakieś wyzwanie na fb - spaceruję i zaczepiam ludzi, by z nimi porozmawiać czyli powrót do pradawnych zwyczajów :)
Bośmy się zrobili za wygodni :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem za chodzeniem!
High Five! :)
Piąteczka!
UsuńJa zaczęłam chodzić do pracy w czasie pandemii, zamiast roweru, 6 km w jedną stronę , w Krakowie, dziś też przyszłam na nogach, slucham po drodze ulubionych podcastów, lubię to bardzo, to jest chyba jedyny dla mnie "plus pocovidowy"...
OdpowiedzUsuń