Publikacja argentyńskiego pisarza
i dziennikarza z początku bardzo mnie zaciekawiła, potem zirytowała, a na końcu
stwierdziłam, że jest genialna! Nie pamiętam, żebym w jakiejś książce zagięła tyle rogów stron, na których
znalazłam dające do myślenia cytaty i żeby któraś lektura wywołała u mnie tak
silne i skrajne emocje.
Autor szuka przyczyn głodu na
świecie i zastanawia się, czy można go zlikwidować.
Pyta, dlaczego tyle milionów ludzi nie ma czego włożyć do ust. Czemu,
mimo że wyrzucamy miliardy ton żywności rocznie, tylu ludzi umiera i choruje z
niedożywienia. Co kryje się za głodem? Klęski żywiołowe? A może lenistwo? Bezrefleksyjne
płodzenie dzieci? Spisek?
Rozmawia z mieszkańcami Nigru, Sudanu, Indii,
Bangladeszu, Argentyny, Stanów Zjednoczonych i Madagaskaru. Odwiedza slumsy i
wysypiska śmieci, wielkie miasta i małe wioski, o których nikt nie słyszał. Spotyka
się z lekarzami, wolontariuszami organizacji pozarządowych, politykami, spekulantami
giełdowymi, pracownikami korporacji, a także matkami, które doświadczyły
śmierci swoich dzieci, rolnikami, którzy na skutek politycznych decyzji stracili
ziemię uprawianą od pokoleń i mieszkańcami świata, w którym dostęp do wody to
luksus.
Z jednej strony wiele rzeczy uświadamia, z drugiej pokazuje, jak
oporni jesteśmy na fakty, jak bardzo nie chcemy wiedzieć, a jeszcze bardziej
czegokolwiek w naszym wygodnym życiu zmieniać.
Czym jest ta publikacja? Jak ją
sklasyfikujemy? Czy jest to pamiętnik z podróży w poszukiwaniu opowieści o głodzie?
A może reportaż? Luźne zapiski? Strumień świadomości samego autora? Raport
pełen faktów i liczb? Wypowiedzi podsłuchane na grillu u sąsiada?